poniedziałek, 24 sierpnia 2015

#13 Okazało się, że jest mi trudniej ignorować rzeczy, przez które cię pragnę.





Na bełchatowskich ulicach, wciąż ozdobionych świątecznymi śnieżynkami i billboardami z życzeniami nie znajdowało się tyle ludzi ile podczas normalnych dni. Sylwester był w końcu dla większości czasem odpoczynku, chwilą wytchnienia. Wspaniale oglądało się płatki śniegu spadające na wcześniej powstałe zaspy, ludzi spacerujących całymi rodzinami, gdy zimne powietrze szczypało ich roześmiane twarze twarze.
Widok rodzeństwa trzymającego się za ręce od zawsze potrafił mnie rozczulić, toteż śledziłam taką parę z radością.
- Anastazjo? - zza drzwi wychylił się pan Antoni i spojrzał na mnie z uśmiechem. Weszłam do jego gabinetu, gdzie usiadłam na krześle przed biurkiem. - Jak minęły ci święta, moja droga?
- Byłam u rodziny w Rzeszowie. Cudownie spotkać się ponownie, zwłaszcza, że jeszcze w tym roku mieszkałam z kuzynem w jednym mieszkaniu. - wykrzywiłam usta, a on zaczął pisać koślawe litery w zeszycie z wydatkami. - Chciał mnie pan widzieć z innego powodu niż rozmowa o świętach, prawda? Inaczej nie prosiłby pan, żebym przyszła w dzień urlopu...
- Tak, masz rację. - zaczął. - Niedługo kończy się twoja umowa z naszą pizzerią. Przyznaję, że twoje przybycie tutaj było niczym zesłane z nieba, a ty rozwinęłaś w sobie wiele cech potrzebnych do pracy w tej branży. Możesz nie uwierzyć, ale już miesiąc temu pytano o ciebie. Kilka dni temu zastanawiałem się w jaki sposób cię tu zatrzymać... Ale teraz już wiem, że nie powinienem tego robić. Jesteś młodą, zdolną osobą i naprawdę chcemy cię tu, jednakże osobiście radziłbym ci pracę w "Ambrozji".
Słuchałam jego słów i stawałam się coraz bardziej nerwowa.
- Ma pan pewność, że będą mnie tam chcieli?
- Trzy dni temu dzwonili pytać o ciebie. - podał mi kartkę z ciągiem cyfr. - Sprawdź sama, przedstaw się jako Anastazja z "Amigos", powinni cię skojarzyć.
- Przemyślę to. - schowałam ją do torby.
- Pamiętam, że taka szansa nie trafia się często. - spojrzał na mnie zza malutkich szkiełek okularów. - Chcę dla ciebie jak najlepiej, naprawdę mocno się do ciebie przywiązałem.
- Do widzenia, panie Antoni. - wstałam, ukłoniłam się z uśmiechem i wyszłam z biura, a potem z lokalu. Po kilku dniach cichego "Dzień dobry" mój szef w końcu odważył się poprosić mnie na rozmowę. Cóż, miałam kilka dni na rozważania, zwłaszcza w czasie podróży do Bydgoszczy.
- Już się bałem, że coś ci się stało. - oparty o budynek Wrona popatrzył na mnie i skrzyżował ręce. - Dzwoniłem 10 razy!
- Rozmawiałam z szefem, a przed tym wyciszyłam telefon.
- To już nieważne, chodźmy, bo nie zdążymy. - powiedział i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. - I co ci powiedział?
- Okazało się, że jedna z restauracji interesowała się kiedy kończę pracę w "Amigosie", bo szukają kelnerki i spodobała im się moja praca.
- To całkiem dobrze, widocznie dajesz sobie świetnie radę. - uśmiechnął się. - Jak nazywa się ta restauracja?
- "Ambrozja"
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak, znasz ten lokal?
- Mieliśmy tam bankiet przed rozpoczęciem sezonu.
- I jak? Podobało ci się? - patrzyłam na niego z zainteresowaniem.
- Tak, na pewno restauracja wyższej klasy niż pizzeria, w której pracujesz. - zaśmiał się. - Na pewno nie byłabyś zawiedziona, a przy tym dobrze zarobiła.
- Mam jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. - spojrzałam na jego zaróżowione od mrozu policzki.- Idziemy po koszulę dopiero dziś, bo wcześniej nie mogłeś znaleźć czasu, tak?
- Mhm. - mruknął z zadowoleniem - Swoją drogą, ty także mogłabyś kupić coś na tę okazję.
- Och, bez przesady ubiorę... - zaczęłam, ale zdałam sobie sprawę, że nie mam w szafie nic stosownego. Dlaczego nie myślałam o tym wcześniej?! - No dobra, idziemy po koszulę i sukienkę.
Roześmiał się w głos; po 15 minutach marszu dotarliśmy do centrum handlowego, a tam weszliśmy do jednego ze sklepów o konkretnie wyznaczonych ubraniach.
- Na początek znajdziemy coś dla ciebie. - zadecydowałam, a on na to przystał.
Wybieranie zajęło mu niewiele czasu; biała klasyczna koszula dobrze prezentowała się z lśniącą czarną muchą.
- Może być. - skomentowałam.
- Okej, nie przedłużajmy już i szukaj ten spódnicy.
Z uśmiechem postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu i zaczęłam poszukiwania. Nie spodziewałam się, że będzie to tak nużące; po paru przymiarkach miałam ochotę wyjść ze sklepu i nigdzie nie wyjeżdżać. Mężczyzna, z braku innego zajęcia, przyłączył się do mnie.
- Nastka, a może ta? - wyciągnął ku mnie kreację w kolorze chabrów. - Przymierz ją.
- No okej. - z niepewnością wzięłam ją i poszłam do przymierzalni.
Pasowała idealnie. Odkrywała całkowicie ramiona, miałam zdobiony pas w talii i opuszczona lekkimi falami materiały sięgała do połowy uda. Obejrzałam się z każdej strony, po czym przebrałam w normalne ubrania i wyszłam do Andrzeja.
- A chciałem wyrazić swoje zdanie. - zrobił smutną minę, a ja zmierzwiłam mu włosy.
- Wyrazisz je kiedy już pójdziemy do Marcina. - powiedziałam podchodząc do kasy.
Gdy zapłaciłam, wróciliśmy do domu i spakowaliśmy torby z ubraniami. Nie czekając dłużej, włożyliśmy je do auta i ruszyliśmy w drogę.
Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w małej restauracji. Kelnerka (jak przekonałam się podczas podawania dań) uśmiechała się do Andrzeja, rozpoznając w nim znaną osobistość. Starałam się ignorować jej spojrzenia, choć on sam nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
- Najpierw pojedziemy do Kipka. - powiedział i ugryzł frytkę.  - Potem... Może na Łuczniczkę?
- Pewnie, dlaczego nie. - odpowiedziałam. - Wiesz może co się stało... Z mieszkaniem Dawida?
- Sprzedał je tuż przed wyjazdem do Rzeszowa.
- Rozumiem. - mruknęłam i wzięłam łyk soku pomidorowego. Miałam cichą nadzieję, że będę mogła jeszcze chociaż na chwilę postawić tam swoje stopy.
- Jeśli chodzi o nocleg, moje mieszkanie jest dość przytulne. - powiedział. - Na dodatek dosyć niedaleko od domu Walińskiego, więc...
- Jasne, rozumiem. - pokiwałam głową. Zjedliśmy do końca i pojechaliśmy dalej.
Puściłam głośno składankę piosenek i przez resztę drogi wczuwałam się w każdą piosenkę.
Czułam, że ta wizyta będzie czymś wyjątkowym...



Kiedy tylko przejechaliśmy obok znaku "Bydgoszcz", jej wzrok zaczął chłonąć znajome budynki niczym dziecko w wesołym miasteczku.
- Andrzej, patrz, to moja uczelnia! - wskazała na kolejny z nich. Przynajmniej tego nie zapomniała... - A tam chodziłam z Dawidem na obiady!
Ze mną także tam bywałaś...
Dojechaliśmy do domu Marcina i zapukaliśmy do drzwi. Otworzył je sam gospodarz.
- To Wy! - ucieszył się. - Cześć, Arielko!
- Marcin, tak? - przytuliła go, a zwrócona w moją stronę twarz domagała się wytłumaczeń. Cicho obiecałem mu to później (choć Igor na pewno szybciej zrozumiał całą sytuację w trakcie rozmowy przez telefon, dla Walińskiego będzie to trudniejsze).
- T-tak - odpowiedział, po czym przywitał się też ze mną. - Wypijecie coś?
- Nie, chcemy jeszcze odwiedzić Łuczniczkę. - odpowiedziała rozglądając się po przedpokoju.- Widzimy się w końcu za 3 godziny, prawda?
- Racja, ale dawno was nie widziałem...
- Przyjdziemy na kawę jutro po południu, teraz jedynie się meldujemy.
- W porządku. - uśmiechnął się, a po chwili wyszliśmy.
Droga na obiekt sportowy zajęła nam około kwadrans. Kiedy weszliśmy do środka, powróciły do mnie wspomnienia z poprzedniego sezonu.
Mecze półfinałowe, o historyczne trzecie miejsce, pożegnanie z kibicami... Spotkania w czasie Ligi Światowej... Poczułem jakbym powrócił do mojego drugiego domu. Przeszedłem się wzdłuż trybun; dobrze pamiętałem jak po każdym meczy dziękowaliśmy kibicom.
Istniała tutaj atmosfera, którą czułem nawet gdy hala była pusta.
Zorientowałem się, że słyszę tylko moje kroki; odwróciłam się i zobaczyłem uśmiech na jej oddalonej twarzy.
- Coś... Się stało?
- Jesteś tutaj taki szczęśliwy. - powiedziała i poszedł bliżej.
- Racja, czuję się tutaj bardzo dobrze. - wzruszyłem ramionami. - Pamiętasz kiedy ostatni raz tu byłaś?
- Pracowałam z dziećmi, a ty wskazałeś mi drogę do toalet. - zachichotała. - To było dawno temu.
Pamiętałem ten dzień; była brudna od niebieskiej farby i zrezygnowana po próbie znalezienia wspólnego języka z dzieciakami. Wtedy byłem już przekonany, że zależy mi na niej jak na nikim innym na tym świecie.
- Andrzej? - usłyszałem znajomy męski głos. Z drugiego końca hali zbliżał się Wojtek Jurkiewicz, a za nim dreptała mała dziewczynka. - Miło cię... Was widzieć!
- Ciebie także. - poklepałem go po plecach.
- Cześć, Wojtek. - przywitała się z nim, po czym kucnęła przy dziecku. - Jak ta kruszyna ma na imię?
- Zosia, urodziła się po pierwszym wygranym meczu w zeszłym sezonie. - zaśmiał się, a ona podała małej dłoń, którą chwyciła. - No proszę, kto by się spodziewał...
- Czego? - zdziwiła się.
- Wiesz... Jak na dziecko jest dosyć nieufna. Wiecie co, może napijemy się kawy w bufecie? O tej godzinie powinno tam nikogo nie być...
- Właściwie, mamy jeszcze chwilę, więc dlaczego nie. - patrząc jak bawi się z dzieckiem i nie mogłem odpowiedzieć inaczej.
Pijąc napój pełen kofeiny rozmawialiśmy o sezonie, kilku transferach, plusach i minusach posiadania dziecka oraz powspominaliśmy wcześniejsze lata.
Po godzinie pożegnaliśmy się z nim i pojechaliśmy pod moje mieszkanie. Odszukałem klucze i wniosłem bagaże na drugie piętro.
Kwatera nie zmieniła się niczym od czasu gdy je zostawiłem. Kubek po kawie znajdował się w zlewie, dekoder na programie historycznym, a jej zdjęcie w salonie koło telewizora. Gdy tylko je zauważyłem, spuściłem szkło w dół.
- Przytulnie. - powiedziała wychodząc z sypialni, która na te kilka dni była przeznaczona dla niej. - Gdzieś już widziałam podobny wystrój...
Zgadnij gdzie...
- Herbatę? - wstawiłem wodę w elektrycznym czajniku.
- Tak, poproszę. - rozglądała się po kuchni. Włożyłem do kubka truskawkową saszetkę i zalałam ją wrzątkiem.
- Bydgoszcz wciąż jest tak samo piękna. - powiedziała siadając na kanapie.
- Musisz zobaczyć jeszcze wiele miejsc.
- Mam na to kilka dni, ale dziś już nie zdążę. - upiła łyka. - Powinniśmy zaczęć się szykować.
Wstała i zaczęła to, o czym mówiła, więc nie chciałem pozostać gorszy.
Wziąłem szybki prysznic, włożyłam jeansy, koszulę i muchę. Ułożyłem sterczące w każdą stronę włosy i dopiłem ciepły napój. Wtedy weszła Ona.
Ubrana w nową sukienkę, buty na lekkim obcasie i srebrny naszyjnik wyglądała naprawdę cudownie. Część włosów upięła z tyłu, przez uwidoczniła swoją lekko przyozdobioną makijażem twarz.
- Wyglądasz... pięknie. - powiedziałem pierwsze słowa, które wpadły mi do głowy.
- Dzięki, ty też całkiem dobrze. - zaśmiała się. - Może lepiej już chodźmy, nieładnie się spóźniać.
Przytaknąłem, po czym pomogłem jej ubrać płaszcz i wyszliśmy z mieszkania.
Miałem niemały problem ze skupieniem się na drodze...



- Może jeszcze odrobinę? - zapytała kobieta siedząca obok mnie.
- Prosiłabym... - wychyliłam ku niej kieliszek, do którego połowy wlała wina. Wyjątkowo mocno mi zasmakowało.
- Anastazjo, ty mieszkasz w Bełchatowie, prawda? - zapytała Izabela, dziewczyna Łukasza Wiese.
- Tak, od września zamieszkałam z Andrzejem...
- Z Andrzejem? - zachichotała; zdecydowanie wypiła za dużo wina tego wieczoru. - Nowa dziewczyna pana Wrony?
- Nie jesteśmy razem, dlaczego każdy tak sądzi? - wyrzuciłam z siebie nurtujące mnie pytanie, a ona spojrzała nieco zmrużonymi oczyma.
- A kojarzysz, żeby kiedykolwiek mówił przy tobie o jakiejś kobiecie?
- Nie, ale to przecież o niczym nie świadczy!
- Jak tam uważasz. - uniosła dłonie ze śmiechem.
Pokręciłam lekko głową i wstałam z kanapy, udając się do kuchni. To jedyne miejsce w tym wielkim domu, w którym nie było nikogo.
Usiadłam na blacie jednej z szafek z naczyniami, po czym wsłuchiwałam się w przygłuszoną muzykę. Nie do końca lubiłam muzykę klubową, ale repertuar był do przeżycia. Nagle muzyka zmieniła się na stare utwory. Spojrzałam na swoje stopy i pozwoliłam butom spaść na ziemię.
Od kiedy przyszliśmy tutaj, pierwszy raz mogłam pobyć w samotności Towarzystwo było cudowne, poznałam wielu wspaniałych ludzi, ale po pięciu godzinach potrzebowałam chwili ciszy.
Zdążyłam odetchnąć głęboko kilka razy, gdy drzwi otworzyły się i po chwili stał obok mnie Wrona.
- Szukałem cię. - powiedział cicho, opierając się o sąsiednią szafkę i patrząc w podłogę.
- Dlaczego?
- Długo cię nie widziałem, martwiłem się. - spojrzał na mnie. - Za głośno tam jest, prawda?
- Zdecydowanie. - potwierdziłam.
- Na zewnątrz powinno być trochę spokojniej, chcesz wyjść?
Przytaknęłam, po czym udaliśmy się po kurtki i na dwór. Spacerowaliśmy, póki nie dotarliśmy do odśnieżonej ławki na końcu podwórka.
- Wiesz, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo tęsknię za tym miastem. - wyznał po chwili milczenia.
- Nic dziwnego, spędziłeś tu dużo czasu. Mnie także zrobiło się nieco smutno gdy byliśmy na hali i w twoim mieszkaniu.
- W mieszkaniu, dlaczego? - zdziwił się, a ja nie myślałam już o tym co mówię.
- Zdawało mi się, że już kiedy... tam byłam, nie wiem dlaczego. Zabolało mnie w klatce, jakbym przypominała sobie coś, ale sama nie wiem co.
- Naprawdę? - na jego twarz wstąpił uśmiech. - To... To dziwne, prawda?
- Bardzo! - powiedziałam, a on spojrzał mi głęboko w oczy.
- Zaraz północ, koniec tego roku...
- Coś się kończy i coś zaczyna. - wzruszyłam ramionami. - Następny rok na pewnie będzie inny niż ten, czuję to.
- Chodź. - podał mi dłoń, pomógł wstać i skierowaliśmy się w stronę domu, gdzie zaczęli gromadzić się ludzie.
- Dobrze, że jesteście. - powiedział Kipek, podając nam po lampce szampana.
-10...9...8... - krzyczało kilka osób, a ja spoglądałam na pojedyncze wybuchy fajerwerków. - 7...6...5...4... - poczułam dziwne uniesienie w klatce piersiowej, które nasiliło się gdy palce Andrzeja splotły się z moimi. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on patrzył tylko na niebo. - 3...2...1... - zapanował ogromny hałas, po którym wszyscy zaczęli innym winszować. Życzyłam szczęścia ludziom, których ledwo poznałam, krążąc po całym tarasie.
Na koniec zauważyłam Andrzeja, który stał niedaleko wyjścia do domu; on także na mnie spojrzał więc zbliżyłam się.
- Życzę ci szczęścia, cierpliwości, wielu wygranych...
- Ja tobie także. - przerwał mi, ale ja kontynuowałam.
- Miłości, takiej na całe życie i... - spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym odsłonił moją twarz z błądzących kosmyków i pocałował. Musiały minąć dwie sekundy nim zrozumiałam co się tak naprawdę dzieje.
Dlaczego zatem nie protestowałam? Ciężko powiedzieć, chyba nie chciałam przerwać najlepiej chwili tego sylwestra, ba, tego roku...


----------------------------------------------------------------
Wracam po ponad tygodniowej przerwie, spowodowanej brakiem komputera.
Nie wierzę, że napisałam takie badziewie, naprawdę! Planowałam podróż do Bydzi już dawno, ale nie tak to miało wyglądać :(

W razie pytań, zapraszam *ask, który umarł*

rołzi ♥

czwartek, 13 sierpnia 2015

#12 Tylko wtedy wyjdę do słońca, kiedy ty pójdziesz ze mną tak naprawdę do końca.




- Andrzej, podasz mi uszka z lodówki?
- Pewnie. - sięgnąłem po nie i wręczyłem mojej siostrze.
- Dzięki. - mówiła, wrzucając je do barszczu. - Dobrze, że przyjechałeś wcześniej, inaczej siedziałabym tutaj do północy. Jak się mieszka w Bełchatowie?
- Całkiem fajnie, na początku było mi ciężko się przyzwyczaić, ale teraz jest naprawdę dobrze.
- Nie czujesz się... samotny? - spojrzała na mnie przenikliwie przed zamieszaniem w garnku z pierogami.
- Nie, mam wielu przyjaciół. - posłałem jej uśmiech. - A tobie, jak żyje się w Olsztynie?
- Po tylu latach w Warszawie ciężko jest mi się przyzwyczaić. Mam wrażenie, że to małe miasto!
- W takim razie musicie odwiedzić mnie w Bełchatowie, zmienisz swój punkt widzenia.
- Bardzo chętnie, ale dopiero w lutym Witek dostanie wolne. - mruknęła cicho. - Od kiedy się przeprowadziliśmy, spędzamy ze sobą coraz mniej czasu...
- Martusiu, za godzinę przyjeżdża wujek Piotr z rodziną, na pewno nie trzeba wam pomóc? - mama wychyliła głowę z salonu i patrzyła z nadzieją.
- Nie. mamo, odpocznijcie z tatą, należy wam się. - poprosiła młodsza z kobiet, a gdy druga jej usłuchała, po chwili dodała: - Piotr jeszcze nie przyjechał, a już mam jego dość.
- Widocznie niektóre relacje nawet w święta się nie zmieniają. - zaśmiałem się, a w tym momencie do kuchni wpadł Igor.
- Cześć staruszki! - poklepał mnie po plecach i przytulił Martę. - Jak miło was w końcu zobaczyć.
- Koniec słodzenia, gdzie ty się podziewałeś?! - krzyknęła nasza siostra, a oboje z niepowodzeniem staraliśmy się zachować powagę.
- Oj, nie denerwuj się - uspokajał ją. - Musiałem pojechać do kumpla, jego rodzice się rozwodzą i miał właściwie nie mieć świąt. Zadzwonił jednak do rodziny z pomorza, która go zaprosiła do siebie, ale nie miał kasy na podróż, więc mu pożyczyłem.
- To jest akurat dobre wytłumaczenie. - zwróciłem się do szatynki.
- No dobra, jesteś usprawiedliwiony. - Marta zawsze najgłośniej krzyczała, ale nie potrafiła się długo gniewać. - Nakryj do stołu, na osiem osób.
- Robi się, siostro! - powiedział i wyleciał z kuchni równie szybko jak do niej przybył.
- Gdzie jest ten mały Igorek, którego uczyłam wiązać sznurowadła w zerówce?
- Racja, szybko dorósł. Kto by pomyślał, że jeszcze rok i on także nie będzie mieszkał z rodzicami...
- Podaj mi misę na pierogi. - powiedziała szybko, żeby się nie rozkleić. Zrobiłem co chciała z wielkim uśmiechem na ustach. - Andrzej, przestań się tak szczerzy, bo oberwiesz od kobiety!
- Przecież nic nie zrobiłem! - uniosłem dłonie ukazując, że jestem niewinny, ale oberwałem w brzuch. Po chwili oboje uspokoiliśmy się i kontynuowaliśmy rozmowę:
- Rodzice dostaną świra w tym wielkim mieszkaniu we dwoje.
- Możliwe, ale dobrze wiesz, że to musi nastąpić, a oni go nie sprzedają, są za bardzo przywiązani. - oparłem się o blat, gdy ona zaczęła przygotowywać na stole potrawy do wyniesienia; wolałem nie podchodzić do wzruszonej Marty.
- Racja. - westchnęła. - Wynieśmy to i przeżyjmy tę wigilię jak należy, okej?
Przytaknąłem i zaczęliśmy napełniać stół jadalniany.
Gdy zgromadziliśmy się przy stole, przebiegłem po szczęśliwych (momentami aż zapłakanych) twarzach bliskich.
To właśnie oni byli tymi, przy których potrafiłem być szczęśliwy. Do pełni tego uczucia brakowało mi tutaj tylko jednej osoby....
-... i jeszcze chciałbym ci życzyć powodzenia w pracy, szczęścia, cudownych wspomnień i wielkiej miłości. Wesołych świąt!
Podzieliłam się z kuzynem opłatkiem, przytuliłam go i wszyscy usiedliśmy do stołu. Zaczęliśmy zajadać się wigilijnymi przysmakami w większości przygotowanymi przez Anię.
- Powiedz - odezwała się kobieta. - Jak wpadłaś na to, żeby pofarbować się akurat na czerwień?
- Nie wiem, to pierwszy kolor, który przyszedł mi do głowy. Stwierdziłam, że czas na zmiany i muszę zacząć działać. - spojrzałam na Marysię, która siedziała tuż obok mnie: - Ale jesteś śliczna!
- Teraz owszem, gorzej wygląda jak już zacznie płakać. - Dawid aż chwycił się za skroń. - Dziś w nocy dała nam do wiwatu, i to porządnie.
- Och, nie przesadzaj, takie są dzieci. - żona złapała go za przegub. - Kiedy ostatnio się z nią bawiłeś, nie przeszkadzało ci, że zdarzało jej się krzyknąć.
- To była inna sytuacja, Aniu. - usprawiedliwił się, a potem spojrzał na mnie: - Masz już jakieś plany na przyszły rok?
- Zamierzam wraz z Andrzejem odwiedzić Bydgoszcz, iść na kontrolę do psychiatryka i... może poszukam nowego mieszkania.
Łyżka z makiełkami stanęła w połowie drogi do ust Dawida.
- W sensie... bez Andrzeja? - zdziwił się. - Dlaczego nie chcesz z nim mieszkać?
- To nie tak, że tego nie chcę. - mówiłam grzebiąc widelcem w bigosie. - Po prostu wiem, że on także chciałby żyć normalnie, nie mając mnie na karku.
- N...astka, proszę cię! - spojrzała na mnie pobłażliwie. - Może on chce, żebyś z nim mieszkała. Pogadaj z nim przed podjęciem jakichkolwiek kroków w tym kierunku, okej?
- Obaj zachowujecie się jakbym była dzieckiem potrzebującym specjalnej opieki. - wywróciłam oczami. - Andrzej naprawdę martwi się, jakby ktoś miał mnie porwać i zamordować, jeśli nie będzie wiedział gdzie jestem i jak się czuję!
Małżeństwo wymieniło uśmiechy.
- Po prostu cię lubi, dlatego chce wiedzieć o tobie jak najwięcej. - tłumaczyła go Ania. - Posłuchaj, Andrzej to cudowny mężczyzna, na pewno chce, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna.
- Tak, na pewno. - mruknęłam cicho. - Okej, porozmawiam z nim.
- Skoro o nim mowa, jak zareagował na tę zmianę? - Konarski wskazał na moje włosy.
- Na początku był zszokowany, ale niby podobają mu się.
- Właściwie to nic dziwnego, mam przecież piękną kuzynkę! - objął mnie ramieniem.
- Ale mówił tylko o włosach.
- Oczywiście, o włosach. - zaśmiał się, a Ania zaczęła sprzątać ze stołu. Potem poszliśmy na pasterkę, na której pierwszy raz w życiu zachwyciłam się kościołem i nastrojem w nim panującym, a po niej siedzieliśmy długo rozmawiając na wciąż napływające nowe tematy.
- Tak więc, droga Marto - powiedział poważnym tonem Igor rozkładając się na fotelu, na co ona zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. - Powiedz co cię gryzie.
- Igorku, nie widzieliśmy się 3 miesiące, moja praca polega na załatwianiu ludziom dofinansowań i kredytów, nie chciałbyś wiedzieć co mi leży na sercu. - poklepała go po ramieniu. - Lepiej ty opowiedz, jak idą przygotowania do matury?
- Daj spokój. - zrobił markotną minę. - Zostało jeszcze pięć miesięcy, a  ja już mam dość tych wszystkich fakultetów, arkuszy z dalszych lat, odpowiedzi ustnych i... Nie mam już nawet czasu na gitarę!
- Po maturze czekają cię najdłuższe wakacje w życiu. - starałem się go pocieszyć. - Co ty na to, żebyśmy polecieli razem... do Hiszpanii?
- Pewnie, trzymam cię za słowo! - uśmiechnął się. - Niedługo studia, wyjazd do innego miasta... Nie mogę się już doczekać studenckiego życia.
- Jeszcze zatęsknisz za domem, zwłaszcza gdy skończy ci się jedzenie od mamy.
- Ty zawsze potrafiłaś wszystko zepsuć. - skwitował Igor. - No właśnie, a jak sobie radzicie z gotowaniem?
- Wspaniale, restauracja niedaleko mojej pracy serwuje pyszne dania obiadowe! Gotowanie dla jednej osoby jest bezsensowne.
- A ty? - brat zwrócił się do mnie.
- Czasem ja gotuję, czasem...
- Czasem kto?
- Przyjaciółka. - wiedziałem, że ten temat zostanie dziś poruszony.
- Przyjaciółka, jasne. - na jego twarz wpełzł zawadiacki uśmiech.
- Lepiej ty opowiedz mi o swoich podbojach, cwaniaku!
- Chwila. - Marta uniosła dłoń i po chwili namysłu powiedziała: - Chodzi o tą Nel, prawda?
- Już wiem kto zawsze odgadywał moje hasła w telefonie. - podsumowałem.
- Naprawdę znowu ci na niej zależy?
- O kim mowa? Kim jest Nel? - Igor patrzył to na mnie, to na Martę.
- Od prawie dwóch lat punkt westchnień Andrzeja.
- Jak zwykle przesadzasz. - skomentowałem jej słowa z niesmakiem. - Zmam ją jeszcze z Bydgoszczy, pomagałem jej wyjść z depresji, a teraz pomagam wrócić do normalności, I, tak, zależy mi na niej wciąż tak samo mocno.
- Szlachetnie. - brat pokiwał z podziwem głową. - Fajna jest? I to dlatego nie miałeś formy na Lidze Światowej?
- Igor! - skarciła go kobieta.
- Tak, właśnie dlatego. - zaśmiałem się. - Ale tera już jest dobrze z moją dyspozycją?
- Pewnie, po ostatnich czterech asach nie mam ci nic do zarzucenia!
- I jak się teraz czuje? - Marta z uporem kierowała rozmowę właśnie na ten tor,
- Myślę, że dobrze. Znalazła pracę, zaufała mi, wszystko idzie w dobrym kierunku. Jeszcze trochę i może cokolwiek zrozumie...
- Ale jesteście razem? - zapytał Igor.
- Nie, póki co nie chcę tracić jej zaufania przez jakąś błahostkę. Pomyśli, że chciałem jej obecności tylko z tego jednego powodu. Chcę tylko jej szczęścia.
- Szkoda, że jesteś moim bratem. - Marta uśmiechnęła się nikle. - Mieć przy sobie kogoś o takim nastawieniu... Zazdroszczę tej dziewczynie.
- Przecież Witek chce waszego szczęścia, prawda? - ucieszyłem się, że przeszliśmy na inny, mniej krępujący dla mnie temat.
- Czasami mam wrażenie, że  chce tylko swojego szczęścia, a może nawet wyłącznie szczęścia tej całej przeklętej firmy.
- To znaczy? - zdecydowałem się drążyć temat.
- Od kiedy przeprowadziliśmy się do Olsztyna, coraz rzadziej bywa w domu, rozmawiamy ze sobą bardzo mało, w większości przez telefon. Rozumiem, że kariera jest dla niego ważna, ale chciałabym w końcu założyć rodzinę, mieć dzieci... Nie patrzcie się tak na mnie, mam prawie 30 lat!
- A czy on o tym wie?
- Nie do końca, ale chyba zmienił swoje zdanie w kwestii posiadania dzieci. Właściwie nie wiem o nim już prawie nic. - ujęła w dłonie kubek z herbatą i spuściła głowę.
- Powinnaś... - zacząłem, ale mój telefon dał o sobie głośno znać. "Jestem 30 minut drogi od Warszawy. Od: Nel" - Muszę się zbierać, gdzie są rodzice? Powinienem się z nimi pożegnać...
- A dlaczego nie przywieziesz jej tutaj?
- Właśnie, chętnie ją poznamy! - ucieszyła się Marta.
- Postaram się ją namówić, ale nic wam nie obiecuję. - uśmiechnąłem się do nich, chwyciłem kluczyki mojego samochodu. Po ubraniu kurtki i butów, pojechałem prosto na dworzec.
"Pociąg osobowy z Rzeszowa przybędzie na peron 2 tor 4 o godzinie 18:32" po tych słowach odetchnąłem; zdążyłem!
Gdy pociąg nadjechał, tłum ludzi wyszedł na peron, a ja zacząłem jej wypatrywać. Znalazłem ją, gdy zbliżała się do mnie z uśmiechem. Wyjąłem ręce z kieszeni i otworzyłem je do uścisku. Nie protestowała.
- Miło cię znów widzieć. - odezwałem się prosto w jej włosy.
- Ciebie również. - powiedziała kiedy już ją puściłem i ruszyliśmy w stronę parkingu. - Jak minęły ci święta?
- Dobrze było spotkać rodzinę, nieco powspominać, a tobie?
- Och, zdecydowanie za szybko, nie zdążyłam nacieszyć się bliskimi, a już musiałam wyjechać. - westchnęła gdy wsiadaliśmy do auta. - Wiedziałeś, że planują jeszcze dwójkę dzieci? Zostanę chrzestną!
- Gratuluję. - powiedziałem szczerze. - Zgodziłabyś się pojechać do mojego domu? Moje rodzeństwo chciałoby cię poznać.
- Naprawdę? - zdziwiła się. - Dlaczego? Powiedziałeś im coś o mnie?
- Nic złego, przysięgam! -spojrzałem na nią ukradkiem.
- No dobrze, w takim razie jedźmy. - uśmiechnęła się, a po chwili skręciłem w osiedlową ulice. Zaparkowałem auto i zaprowadziłem ją do mieszkania.
- Jesteśmy. - odezwałem się na wejściu, a zza rogu wychylił się mój ojciec. - Tato, to jest Anastazja, moja współlokatorka w Bełchatowie.
- Miło mi, Ksawery. - ucałował jej dłoń. - Podziwiam cię, że z nim wytrzymujesz, okropny z niego bałaganiarz!
- Cóż, przy mnie zawsze po sobie sprząta. - zachichotała, a ja wywróciłem oczami. - Póki co żyje nam się dobrze.
- Poczekaj jeszcze miesiąc, wtedy zobaczysz o co mi chodziło. - roześmial się i do przedpokoju weszła Marta.
- O, kogo ja widzę! - uśmiechnęła się szeroko. - Marta, siostra Andrzeja.
- Anastazja. - przywitały się, po czym w trójkę poszliśmy do salonu.
- Usiądź, nie będziemy przecież tak cały czas. - szatynka wskazała ręką fotele i kanapę. - Ogórki, wstaw wodę na kawę! No i przynieś makowiec i sernik, Anastazja na pewno jest głodna po podróży.
- Och nie, kuzyn zaopatrzył mnie w prowiant na drogę. Tylko po świętach ludzie nie patrzą na ciebie dziwnie gdy jesz barszcz z uszkami z plastikowego pojemnika.
- To musiało wyglądać zabawnie. - Marta lustrowała ją spojrzeniem zielonych oczu, które odziedziczyła po ojcu. - Powiedz, jak znalazłaś się w Bełchatowie?
Przecież doskonale wiesz jak!, krzyczałem w myślach, ale jedynie wstałem i poszedłem pomóc przy napojach.
- Wywiad trwa? - zapału, ustawiając identyczne kubki niedaleko czajnika
- Tak, nie mogłem dłużej słuchać jak gra niedoinformowaną.
- Oj wiesz jaka ona jest, prawdziwa manipulantka. - uśmiechnął się. - Mama wciąż u sąsiadki?
- Chyba tak, nie rób jej kawy. Poczekaj chwilę. - udałem się do salonu i zapytałem: - Czy obie chcecie kawę? Dzisiaj serdecznie polecamy kakao szefa kuchni, wielkiego Ajgora.
- Udajmy, że to było zabawne. - Marta pokazała mi język. - Tak, ja proszę o kawę.
- A ja chętnie skuszę się na specjał szefa. - uśmiechnęła się promiennie, a gdy odchodziłem, wznowiły rozmowę: - Takim oto sposobem przeprowadziłam się do Bydgoszczy.,.
- Masz zadanie bojowe, zrób najlepsze kakao jakie tylko się da.
- Robi się. - wyjął puszkę z brązowym proszkiem i zaczął działać w czasie gdy ja zalewałem kubki wrzątkiem. - Jak im idzie?
- Nie wiem jakim cudem Marta to zrobiła, ale Nel po pięciu minutach znajomości obdarzyła ją zaufaniem, na jakie ja pracowałem trzy miesiące!
- Tak, nasza siostra potrafi wydusić z człowieka naprawdę wszystko.
- Inaczej nie dowiedzielibyśmy się, że podobała ci się Magda ze szkolnej grupy muzycznej ani, że w zeszłym roku na ognisku razem z Frankiem wypiliście kilka piw za dużo i prawie zgubiliście się w lesie, szukając driad.
- To było dawno temu. - powiedział, ale zauważyłem na jego twarzy lekki uśmiech. - Ja tobie nie wypominam jak zaprosiłeś na studniówkę swoją nauczycielkę ze szkoły językowej.
- Znałem ją od trzech lat i musisz przyznać, że była ładna! - powiedziałem z powagą, ale po chwili obaj wybuchnęliśmy śmiechem. - Okej, zrobiłem z siebie pośmiewisko, ale myślałem, że ona też mnie... lubi bardziej niż innych uczniów.
- Tak, to pewnie dlatego musiałeś szukać innego nauczyciela. - kontynuował, kładąc na tacy kubki, a na talerzu kilka kawałków ciasta. - Chodź, uwolnijmy Nel od Ciekawskiej Marty.
- Jeszcze jedno, ona nie pamięta tego, że ludzie mówią na nią Nel... Kiedyś wytłumaczę ci dlaczego.
- Nie ma sprawy, zapamiętam.- Igor uniósł brwi. - Życie z nią musi być ciężkie, prawda?
- Nie, gdyby nie ona, mój dom byłby pusty i smutny. - przeszliśmy do salonu. - Czy już spytałaś ją o numer konta bankowego i rozmiar buta?
- Bardzo śmieszne. - Marta żartobliwie zmrużyła oczy. - Anastazja sama chętnie mi o sobie opowiedziała.
- Całkiem fajnie rozmawiało się o przeszłości. - wyznała czerwonowłosa. Przeszłości, którą pamiętasz czy może tą, którą ci wmówili? - Nie wiem jednak jeszcze nic o was; zamieniam się w słuch!


Z bloku wyszliśmy po północy. Nie spodziewałem się, że wszystkim nam będzie tak przyjemnie tego wieczoru. Nel dogadywała się doskonale z całą moją rodziną, co w głębi duszy znacząco mnie ucieszyło.
Wychodząc, ojciec uścisnął mi dłoń nieco mocniej niż zwykle, mama ucałowała nas oboje, a rodzeństwo odprowadziło nas pod sam samochód.
Jechaliśmy już drugą godzinę z krótką przerwą na stacji, kiedy obudziła się.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała zaspanym głosem.
- Już niedaleko, zdrzemnij się jeszcze.
- Nie trzeba. - powiedziała, szukając w odtwarzaczu swoich ulubionych piosenek.
- W takim razie mam do ciebie pytanie. 
- Jakie?
- Dzwoniłem do Kipka, Marcina z Bydgoszczy, wiesz o kogo chodzi.
- No pewnie! - ożywiła się. - I jak wam się rozmawiało?
- O dziwo, bardzo dobrze. Jak już ci mówiłem, mecz z Transferem gramy trzeciego stycznia... - mówiłem, a ona patrzyła na mnie uważnie. - Zaprosił nas na sylwestra, organizuje przyjęcie z kilkoma znajomymi z zeszłego sezonu. Chciałabyś pojechać i załatwić od razu kontrolę w szpitalu?
- Oczywiście, że tak! - ucieszyła się. - To świetny pomysł.
- Liczyłem na taką reakcję. - zawtórowałem jej radością. - W takim razie jutro potwierdzę naszą obecność.
- Nie wiesz jak bardzo się cieszę! - opadła głowę na dłoni i wpatrywała się w świecącą w oddali Łódź. - Wizyta u Dawida, poznanie twojej rodziny i teraz sylwester w Bydgoszczy, mojej Bydgoszczy! To musi być moja fantazja...
- Mam wielką nadzieję, że jednak rzeczywistość. - zaśmiałem się.
Gdy wróciliśmy i wniosłem bagaże do domu, usłyszałem za sobą:
- Andrzej?
- Tak?
- Naprawdę miło było poznać twoich bliskich, chciałabym być kiedyś tak zgrana z Nikodemem jak ty ze swoim rodzeństwem. Dzisiejszy dzień na pewno opiszę w notatniku od ciebie. - objęła mnie ramionami w tułowiu. Położyłem dłoń na jej włosach i uśmiechnąłem się pod nosem. Kiedy odsunęła się, zauważyłem na jej twarzy lekki rumieniec: - Dziękuję za wszystko, dobranoc.
- Śpij dobrze. - powiedziałem, a ona udała się do swojego pokoju. Patrzyłem na drobną sylwetkę, póki nie zamknęły się za nią drzwi.

Jeśli to naprawdę tylko sen, nie pozwól, moja Nel, żebym kiedykolwiek się zbudził...




------------------------------------------------------------------
Hejcia!
To znów ja, moja wena póki co trzyma się blisko mnie, więc z niej korzystam :D
Gdzie jest, ja się pytam, deszcz? Przecież w takim upale nie można wypocząć ;__;

Zostawiam Was z tym u góry, właściwie za jakość nie odpowiadam :D

Niedługo pojawię się tu znów! ♥

rołzi

czwartek, 6 sierpnia 2015

#11 A ona zobaczy, że jesteś dobrym człowiekiem.



- Francja od zawsze mnie ciekawiła. To nie jest kwestia Wieży Eiffla czy innego charakterystycznego miejsca , ale... - mówiła Patrycja uzupełniając luki w ulotkach pizzerii, gdy ja przecierałam blaty ścierką. Kończyłyśmy pracę i czekając na nasze zmienniczki, postanowiłyśmy im trochę ulżyć w obowiązkach. Moja towarzyszka po raz kolejny opowiadała o krajach świata i planach na podróże. - Ostatnio znajoma opowiadała mi o Moulin Rouge, była zachwycona. Miałam wtedy jechać z nią, ale zostałam tutaj sama, gdy twoja poprzedniczka zaszła w ciążę...
Do świąt pozostał tylko jeden dzień; już jutro miałam zawitać w domu mojego kuzyna w dalekim Rzeszowie. Trzy tygodnie minęły mi jak z bicza strzelił. Zajęłam się pracą, domem (zaczęliśmy nareszcie gospodarować miejsce w mieszkaniu) i odnawianiem znajomości z Andrzejem.
- ...wciąż nie mogę przeboleć tego wyjazdu. Jeśli niedługo znajdę jakąś tanią ofertę, pakuję się i jadę!
- Bez żadnego zaplanowania? - zdziwiłam się.
- Oczywiście.- odpowiedziała lekko. - Trzeba być szalonym, co nie?
Przytaknęłam głową z uśmiechem i wróciłam do pracy, wciąż mając jej słowa w głowie. Ostatnimi czasy mam wszystko zaplanowane, zawsze informujemy się z Andrzejem o wszystkich spóźnieniach, planach... A gdyby tak coś zmienić?
- Patrycjo - przerwałam jej wciąż trwający opis wycieczki do Paryża.
- Tak? - zmarszczyła brwi. Chyba mój ton był zbyt oficjalny.
- Mam taką prośbę... Poleciłabyś mi jakiegoś fryzjera? Rzecz w tym, że potrzebuję go na dziś.
- Masz zadbane włosy, możesz spokojnie poczekać. - zaśmiała się.
- Nie chodzi mi o podcięcie końcówek, chciałam je pofarbować.
- Rozumiem. - uśmiechnęła się. - Hmm, do miasta lepiej nie idź, bo zapiszą cię dopiero na Wielkanoc. Mogę cię zaprowadzić do mojej fryzjerki, może uda mi się ciebie dziś wcisnąć.
- Naprawdę?
- Jasne, koło przed czwartą powinna nas przyjąć. - rzuciła sprawdzając w lustrze swoją fryzurę. - Wybrałaś sobie idealny czas na pofarbowanie!
Zaśmiałam się. Nie minęła godzina, a odłożyłam firmowy uniform, ubrałam kurtkę i wyszłam przez tylne drzwi lokalu.
Z kieszeni wyjęłam telefon i przeczytałam sms-a:
"Dziś wrócę nieco później, muszę odwiedzić parę sklepów przed wyjazdem do domu. Nienawidzę przedświątecznych zakupów ;) Od: Andrzej"
Uśmiechnęłam się na myśl o obładowanym torbami wielkoludzie, który, obrażony na cały świat, chodzi po centrum handlowym. Andrzej wyglądał komicznie gdy się złościł.
- Jestem. - powiedziała Patka, wychodząc do mnie. - Pan Antoni jak zwykle znalazł temat, którym chciał mnie zagadać.
- Nie ma sprawy - rzuciłam, opatulając się kominem. - To co, idziemy?
- Pewnie! Powinnyśmy teraz skręcić w lewo, chyba że...
- Zdaję się dziś na ciebie. - uśmiechnęłam się do brunetki, co widocznie dodało jej odwagi.
- W takim razie idziemy prosto do Alicji!
W drodze rozglądałam się po Bełchatowie opatulonym śniegiem. Kolorowe wystawy zapowiadały święta, co jak najbardziej mnie cieszyło. W domu czekała na mnie zapakowana torba, prezenty dla Konarskich i rozkład jazdy pociągów. Co prawda, jechałam nimi tylko z Warszawy do Rzeszowa (Andrzej proponował mi zawiezienie pod sam dom mojego kuzyna, ale ostatecznie zgodził się na samotną podróż z stolicy),  ale potrzebowałam ich.
- Szef mówił mi o tobie. - odezwała się nagle.
- Naprawdę? - zdenerwowałam się. - Co powiedział?
- Jest bardzo zadowolony z twojej pracy. Zrobiłaś ogromne postępy, no i od kiedy zaczęłaś pracę, lokal się rozwinął.
- Och, przecież to nie jest moja zasługa!
- Po części, owszem. - uśmiechnęła się smutno. - Boją się, że uciekniesz do większego lokalu, ale w końcu taka jest praca w tej branży.
- Nic takiego nie planowałam. - powiedziałam ostrożnie.
- Podobno pytają o ciebie, ile jeszcze trwa twoja umowa. To nie zdarza się często...
- Ale zostało mi jeszcze trochę, prawda?
- Dokładnie nie wiem, ale chyba pan Antoni będzie chciał z tobą porozmawiać o tym.
Na chwilę zapadła cisza, ale w odpowiednim momencie została przerwana.
- Powiedz, dlaczego właściwie wybrałaś pracę kelnerki?
- Szukałam czegokolwiek, właściwie jestem tylko po liceum, nie mam zawodu i przerwałam studia. Tylko tutaj przyjęli mnie bez doświadczenia.
- Uwierz, nie żałują tego. O, już jesteśmy na miejscu, chodź!
Weszłyśmy do jasnego budynku i wielkim szyldem, w którym trafił do mnie zapach farby do włosów wymieszany z kwiatami.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i niepewnym krokiem ruszyłam za Patrycją.



- Poważnie, wyglądasz cudownie! - mówiła Patrycja, gdy byłyśmy w drodze do centrum, gdzie miałyśmy się rozstać. - Przekonasz się do tego koloru, aktualnie to dla ciebie za duża zmiana.
- Mam nadzieję, nie chcę wciąż unikać lustra. - zaśmiałam się, choć wcale nie miałam ku temu nastroju. W czasie nakładania farby odebrało mi chęci do zmian.
- Jestem tego wręcz pewna! - poklepała mnie po ramieniu. - Czyli jutro wyjeżdżasz do rodziny, tak?
- Tak, nad ranem wyjeżdżam z przyjacielem do Warszawy, a stamtąd do Rzeszowa.
- Z przyjacielem, powiadasz? - spojrzała na mnie wymownie - Tylko przyjacielem?
- Och, nie, nie jesteśmy razem! - zaprzeczyłam od razu jej rozumowaniu. - Tylko razem mieszkamy.
- No proszę! - zaśmiała się, ale musiałam mieć żałosną minę, bo zmieniła temat. - Zazdroszczę ci wyjazdu, ja po raz kolejny zostaję w Bełchatowie.
- Przynajmniej wypoczniesz, a ja wracam pierwszego dnia Bożego Narodzenia.
- Nie jestem tego pewna, moje rodzeństwo, mimo tego, że są dorośli, jest bardzo denerwujące. - powiedziała, po czym zadzwonił jej telefon. - Tak?... Och, serio? Nie mogę tego zrobić później?... No dobra, już idę! - rozłączyła się. - To mój brat, muszę zabrać jego dzieci ze szkoły. Przepraszam, ale to jest na drugim końcu miasta, muszę się pospieszyć. Miłego wyjazdu!
- Dziękuję. - odpowiedziałam i patrzyłam tylko na jej plecy, póki nie zniknęły mi całkowicie z widoku. Wtedy też zdecydowałam się wrócić do domu, co zajęło mi około pół godziny.
Andrzeja jeszcze nie było więc na spokojnie spojrzałam jeszcze w lustro. Ciemnoczerwone włosy spadały lekko na moje ramiona.. Właściwie... Nie jest aż tak źle, pomyślałam, obracając się i spinając je w luźną kitkę. Faktycznie, powinnam się przyzwyczaić.
Weszłam do kuchni, gdzie wyjęłam zarobione wcześniej ciasto piernikowe (myślałam o tych świętach bardzo często), mąkę i zaczęłam działać. Muzyka happysadu niezbyt pasowała do świątecznej atmosfery, którą tworzył zapach przyprawy korzennej, ale nie przejmowałam się tym śpiewając wraz z wokalistą "Manewry szczęścia".
Gdy byłam przy wkładaniu blachy do piekarnika, usłyszałam trzaśnięcie drzwi, więc przyciszyłam muzykę.
- Nie masz nawet pojęcia, jacy ludzie potrafią być denerwujący! - krzyczał z przedpokoju Wrona. - Wejdzie taki jeden z drugim, narobią awantury, bo karp był o 100 g lżejszy niż zamawiali, przy okazji wstrzymując kolejkę przy kasie. A ekspedientki w jubilerskim powinny chyba wypić po dzbanku melisy! Pójdź, człowieku, do sklepu sportowego po rakietę tenisową dla brata, to... - w tym momencie wszedł do kuchni i stanął w progu jak wryty. - Naprawdę to zrobiłaś...
- Jest aż tak źle? - jęknęłam, gdy przez dobrych kilka sekund nic nie mówił.
- Źle?! Skądże, podoba mi się! - usprawiedliwiał się.
- Właśnie wzięłam się za pierniki. - zmieniłam niewygodny dla mnie temat.
- Daj, pomogę ci. - powiedział i zabrał mi z ręki wałek. Spoglądałam jak zajmuje się piernikami ze skupieniem wypisanym na twarzy, a po chwili przyłączyłam się do niego.
- Gotowa na podróż? - odezwał się po kwadransie pracy.
- Chyba jeszcze nie do końca, denerwuję się.  - wyznałam zgodnie z prawdą.
- Spokojnie, Konar na pewno odbierze cię z dworca, zadbamy o to. - uśmiechnął się. - A po dwóch dniach znów trafisz do mnie.
- Dwa dni to zdecydowanie za krótko, powinieneś zostać jeszcze trochę z rodzicami. - mówiłam wycinając ludziki z ciasta, - Nie kieruj się mną, pojadę pociągiem do końca.
- Możesz pomarzyć! Moja rodzina zrozumie moją sytuację, wracasz ze mną,
- Andrzej, musisz wypocząć, opieka nade mną jest męcząca!
- To dla mnie czysta przyjemność, moja droga. poza tym nie opiekuję się już tobą, po prostu spędzamy razem czas.
Wzięłam w rękę blachę z zamiarem włożenia jej do piekarnika, a w tym samym momencie Andrzej odwracał się, by na inną ułożyć gwiazdki.
- Uwaga! - krzyknęłam i ręką przytrzymałam jego tułów. Szybko zrobiłam co musiałam i spojrzałam na niego. Dopiero teraz zauważyłam, że zrobiłam mu biały ślad od mąki, którą miałam na dłoni.
- Tak na czarnej koszulce? - Wrona pokręcił głową ze złowieszczym uśmiechem.
- To było niechcący!
Po chwili na moim swetrze pojawił się jasny ślad po białym proszku.
- Oj, to też. - wzruszył niewinnie ramionami. Nie mogłam tak tego pozostawić!
Takim oto sposobem po chwili byliśmy cali od mąki. Rzucaliśmy nią, nie przejmując się brudem, czekającymi piernikami ani krzykami, które wydawaliśmy.
Kiedy otrzymał kolejną dawkę, a ja próbowałam uciec, złapał mnie w pasie i posadził na blacie.
- Nie zapomniała pani przypadkiem o przypudrowaniu nosa? - zapytał, po czym zabrał mąkę z nadgarstka i założył na mój nos, a resztę roztarł na policzkach. Spoglądał na mnie jakbym miała na sobie diamentowy pył, a nie skrobię. Uśmiechnęłam się i spuściłam wzrok.
- Zachowujemy się jak dzieci - powiedziałam. - Może... może skończymy piec.
- Dobry pomysł. - pomógł mi stanąć na ziemi.
Posyłając sobie kilka wymownych spojrzeń, dokończyliśmy wypieki. Zegar wskazywał godzinę dziewiętnastą.
Wzięłam prysznic, przebrałam się w sweter, który nie miał na sobie śladów walki i jeansowe spodenki. W czasie gdy Andrzej był w łazience, zrobiłam nam gorącej czekolady i wystawiłam świeże pierniczki na stół. Ze swojego pokoju przyniosłam też kartonik zawinięty w świąteczny papier.
- Już jestem. - powiedział wchodząc, także odświeżony. - Pachnie nieziemsko!
- Tak, powinniśmy ich spróbować.
Usiadł obok mnie i skosztował ciastka.
- Muszę przyznać, że jesteśmy bardzo dobrymi piekarzami!
- Oczywiście, najlepszymi! - zaśmiałam się, a po chwili podałam mu pudełko. - To dla ciebie.
- Serio? - zdziwił się. - Mogę je teraz otworzyć?
- Jak najbardziej!
Obserwowałam jak wyciąga szklaną kulę i malutką maskotkę.
- Kula ze śniegiem. - uśmiechnąć się szeroko, potrząsając nią.
- Sam mówiłeś, że często nie możesz być tam, gdzie chcesz, a na dodatek uwielbiasz śnieg... Ta chatka w środku wygląda na przytulne miejsce. A przynajmniej lepsze niż hotelowy pokój lub hala odlotów, prawda?
- Zdecydowanie. - wziął w ręce granatowe zwierzątko. - Sowa?
- To brelok, zrobiłam ją własnoręcznie gdy byłeś z Kielcach. - wyznałam. - Chciałam, żebyś miał ją przy sobie, może czasami o mnie myślał, a...
Nie udało mi się skończyć zdania, bo siatkarz zamknął mnie w szczelnym uścisku.
- Jesteś najlepsza, wiesz o tym? - powiedział i zniknął z pokoju, by po chwili wrócić  torbą prezentową w Mikołaje. - Też o tobie nie zapomniałem.
Wzięłam od niego torb, z której wyjęłam niewielki notatnik. Na okładce znajdował się pozłacany kwiecisty motyw na bordowym tle. Otworzyłam go i na pierwszej stronie przeczytałam: "Gromadź tu najlepsze wspomnienia, na pewno nie pożałujesz :)"
- Andrzej, jest piękny! - powiedziałam oglądając żółtawe strony, czekające na moje zapiski.
- Cieszę się, że ci się spodobał - uśmiechnął się. - W torbie coś jeszcze zostało.
Zanurzyłam dłoń i wyjęłam jasnofioletowe pudełeczko. Po otworzeniu górnego wieka, ujrzałam bransoletkę, Ujęłam ją i dokładnie obejrzałam. Na sznureczku w tym samym kolorze znajdowało się delikatne miedziane piórko.
- Jest... ojej, naprawdę urocze. - wydukałam, zakładając je na dłoń.
- Motywem bransoletki jest pióro ze skrzydeł anioła. - powiedział patrząc jak ponownie dokładnie ją oglądam. - To chyba nie przypadek, że wpadła mi w oko akurat wtedy, gdy myślałem o tobie.
- Bardzo dziękuję, trafiłeś w mój gust. Cudowne prezenty.
- Sówki nie przebiję, za nic w świecie! - zaśmiał się obracając ją w palcach.
- Och, to tylko brelok.
- Tylko ?! W tym momencie uraziłaś zarówno mnie i Irminę!
- Irminę?!
- Tak, nasza sowa ma na imię Irmina! - powiedział, po czym sięgnął po piernika. - Będzie najszczęśliwszą sową na świecie!
- W porządku, wychowajmy ją na porządne leśne zwierzę. - roześmiałam się w głos.
Ten wieczór minął nam bardzo szybko, w większości na rozmowach, oglądaniu jednego ze świątecznych hitów, a mimo cudownego nastroju, szybko odpłynęłam w sen, jak się potem okazało, na ramieniu drzemiącego też Wrony.



- Okej, na pewno poinformowałaś Konarskiego o której będziesz? - zapytałem po raz kolejny, a ona przytaknęła. Staliśmy na peronie od dziesięciu minut i z każdym momentem denerwowałem się coraz mocniej. - Napisałaś, że dokładnie 13:41?
- Andrzej, zaufaj mi, pytasz o to już piąty raz!
- Och, musisz mnie zrozumieć, martwię się! - tłumaczyłem swoje postępowanie, gdy nagle usłyszeliśmy głos mówiący o przyjeździe pociągu jadącego do Rzeszowa.
- Pamiętaj, żeby nie zostawiać torby, nie zasypiać i zjedz coś w czasie jazdy.
- Dobrze, tato - roześmiała się uroczo. - Dam ci znać jak będę na miejscu.
- Jeszcze czego! - żachnąłem się. - Masz pisać co pół godziny jak się czujesz i gdzie jesteś, no i czy nie masz kogoś podejrzanego w przedziale. Inaczej Konarski się o tym dowie jak tylko przyjedziesz do Rzeszowa!
- Nawet od tak nie panikuje jak ty. - śmiejąc się, zrobiła błagalną minę, na moment wytrącając mnie z równowagi. - Widzimy się przecież jutro wieczorem!
- Ale ja... Och, dobra, leć już. - powiedziałem, lekko pchając ją do pociągu. Odwróciła się i przytuliła do mnie, przez co zapomniałem po co tu jesteśmy i przygarnąłem do siebie. - Ale odzywać się musisz!
- Już się nie mogę doczekać końca podróży... Wesołych świąt! Nie znam twojej rodziny, ale pozdrów wszystkich! - zachichotała nim drzwi się zamknęły. Machała z okna, póki pociąg nie zniknął mi z widoku. W dłoni lekko ściskałem niebieską sówkę.
Po 5 minutach dostałem sms-a: " Dziękuję za pomoc, jesteś dla mnie naprawdę niezastąpiony :) Od: Nel"
Mojej Nel...
Teraz byłem przekonany, że po raz kolejny w moim życiu, pokochałem ją z całego serca i nie mogłem niczym na to zaradzić. Właściwie, nawet mi na tym nie zależało...




--------------------------------------------------------
Hejcia!
Tak, to nie sen, napisałam coś i nie potrzebowałam do tego półrocznej przerwy! :D
Cudownie jest wrócić do atmosfery świąt. Nie mówię tu tylko o rozdziale, kto powiedział, że nie można piec pierników na początku sierpnia?

Cieszę się, że ktoś tu jeszcze pozostał, jesteście najlepsze ♥

To tyle! Następny post także postaram się dodać niebawem :)
Trzymajcie cię ciepło! :*

wasza rołzi

PS. Czy ktoś z tutaj obecnych jest może też szaleńczo zakochany w niejakim Geralcie z Rivii? .-.