środa, 31 grudnia 2014

#9 Ale zanim zobaczymy kolor spłynie tu łez sporo.




Od kiedy pamiętam, wpajano mi, że rodzina jest najważniejszą wartością. Cokolwiek by się nie działo, trzeba bronić swoich bliskich i nigdy się od nich nie odwracać.
Moi rodzic, kiedy jeszcze żyli, pozwalali mi spędzać mnóstwo czasu u Konarskich. Dawid stał się dla mnie drugim starszym bratem, a od kiedy skończyłam 15 lat, został jedynie on. Nikodem musiał zostać w Gdańsku, gdy ja przeprowadziłam się do wujostwa. Już nigdy nie było tak jak dawniej, straciliśmy dobry kontakt. To Dawid zawsze się mną opiekował, a w późniejszym czasie przygarnął pod swój dach, aż do czasu mojego przyjazdu do Bełchatowa.
Jego wizyta była dla mnie  ważnym wydarzeniem. Od kiedy się o tym dowiedziałam, nie było godziny, bym o tym nie myślała. Wszystko wypadało mi z rąk, nie potrafiłam się na niczym skupić i śmiałam się do wszystkiego co mnie otaczało.
I nastał ten cudowny, wyczekiwany dzień...
- Nel, mogę wiedzieć, co właściwie robisz? - odezwał się podczas śniadania Andrzej. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Czy to było do mnie? - Włosy.
Skierowałam wzrok na dół i zaczęłam się śmiać. Wyjęłam zamoczone w płatkach kosmyki.
- Chcesz trochę mleka?
- Może innym razem. - zawtórował mi w śmiechu. - O czym rozmyślasz, skoro nawet na to nie zwracasz uwagi? Chyba nie o nowej mlecznej odżywce?
- Nie, myślami jestem już na hali. - Jak myślisz, co powinnam ubrać?
Kanapka znalazła się w połowie drogi do jego ust, gdy spojrzał na mnie, czy mówię na serio.
- Wiesz... - uśmiechnął się. - Osobiście ucieszyłbym się z zółto-czarnych barw, ale chyba ze względu na Konara, nie mam na co liczyć.
- Będę bezstronna! - oburzyłam się.
- Oczywiście. - powiedział unosząc brwi.
- Przekonasz się. - wzięłam w dłonie kubek z herbatą. - A czy warkocz będzie mi pasował?
- Proszę cię. - Andrzej schował twarz w dłoniach, a po chwili zaczął zgarniać po sobie resztę z śniadania.
- Chcę po prostu dobrze wyglądać.
Będąc przy stole, spojrzał na mnie i ledwo udawaną powagą.
- Według mnie mogłabyś tam przyjść nawet w piżamie, ale tylko w tej z reniferami. - roześmiałam się, a on dodał: - we wszystkim wyglądałabyś pięknie.
Poczułam jak na twarz wstępuje mi rumieniec, więc ruszyłam się z miejsca i pomogłam mu sprzątać.
- Dzięki. - powiedziałam między wkładaniem talerza do zmywarki a starciem okruchów ze stołu. Spojrzałam na niego, gdy już usiadł; kończył pić kawę, lekko się uśmiechając.
- Idziesz dziś odwiedzić Anię, tak? - zapytał.
- Tak, są niedaleko w hotelu, ale wrócę szybko. Ogólnie szkoda, że nie chciała zatrzymać się  u nas, mogłybyśmy spędzić więcej czasu razem. - powiedziałam, ale chciałam zmienić temat: - Na którą dziś masz?
- Jedenastą, dziś będzie nietypowo, czuję to.
- I wstałeś tak wcześnie? - zerknęłam na zegar, wskazujący dopiero dziewiątą. - Przecież lubisz spać długo, to dziwne.
- Może chciałem rano z tobą zjeść? - spojrzał na mnie tak, że aż zawirowało mi w brzuchu.
- To miłe. - uniosłam jeden kącik ust w górę, patrząc w swój kubek.
Zaległa cisza, którą zakłócała tylko muzyka lecąca z radia. Zamknęłam oczy i zamyśliłam się. Dzień wolnego od pracy na pewno dobrze mi zrobi; powoli zaczynało mi brakować sił. Klientów przybywało z każdym dniem, a szefostwo nie miało zamiaru nikogo zatrudnić. Tak bardzo chciałabym się teraz znaleźć w gdańskim lesie lub na plaży... Dawniej to tam odpoczywałam najlepiej. Spacerowałam po brzegu, a morze delikatnie pieściło moje stopi zimnymi falami. Mewy śpiewały na tle pięknego szumu, a czas nagle ustawał. Kochałam te czasy z całego serca.
Gdy uniosłam powieki, zobaczyłam rozbawionego Wronę.
- O co chodzi? - zapytałam.
- O nic. - próbował spoważnieć, ale mu to nie wychodziło.
- Nie kłam. - poprosiłam - Inaczej byś się tak nie uśmiechał.
- Tylko się uśmiechałem. - usprawiedliwiał się.
- Tak? To co takiego zobaczyłeś?
- Ciebie. - ponowne motyle.
- Widzisz mnie codziennie.
- Ale nie pamiętam dnia, w którym byłabyś równie szczęśliwa.
Miał rację, czułam się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Och, bo to jest takie cudowne! - nie wytrzymałam. - Muszę już iść, pewnie Ania już czeka. Do później!
Wypadłam na korytarz, gdzie szybko ubrałam kurtkę i buty, po czym wyszłam z domu.
Dojście do hotelu zajęło mi około pół godziny.
- Tu jestem! - krzyknęła Ania, gdy tylko mnie ujrzała. Podbiegłam i uściskałam ją z całych sił. Dopiero po chwili zauważyłam wózek, który znajdował się obok nas.
- Witaj, Marysiu. - powiedziałam na mocno opatuloną kocykiem dziewczynkę. Spoza czapeczki spoglądały na mnie błyszczące, niebieskie oczy.
Wyglądała naprawdę uroczo.
- Jest piękna! - powiedziałam, a Ania uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuję. Może wejdziemy do środka? Nie chciałabym, żeby Marysia się przeziębiła, nie powinna jeszcze przebywać długo na dworze.
- Oczywiście. - powiedziałam i weszłyśmy do środka, a tam do kawiarni, znajdującej się na parterze.
Zamówiłyśmy po kawie, a czekając na nie, zaczęłam rozmowę:
- Dziękuję, że chciałaś mnie odwiedzić. Z tego co wiem, jeszcze nigdy nie jeździłaś za Dawidem na żaden mecz?
- Nie, ale tym razem też nie będę na meczu. Chciałam, żebyś poznała naszą córkę, Swoją drogą, mocno zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania.
- Mój terapeuta to prawdziwy cudotwórca. - zaśmiałam się. - Ale Andrzej także pomógł mi, już w Bełchatowie.
- Nawet nie wiesz jak się z tego powodu cieszę. On tak strasznie przeżywał waszą rozłąkę... Nie odzywał się prawie do nikogo, nawet do Dawida. Na szczęście znów macie... dobry kontakt.
Zmarszczyłam brwi. Z tego co pamiętałam, zniknął nagle, z własnej woli.
- Ale... - zaczęłam, ale w tym momencie usłyszałam płacz dochodzący z wózka.- Co jej się stało? - powiedziałam zaniepokojona, gdy Ania wzięła ją na ręce. - Niech ona przestanie.
- Spokojnie, takie są dzieci . - odrzekła, kołysząc nią, ale nie mogłam przestać patrzeć na dziecko. - I dlatego właśnie nie mogę iść z nią na dzisiejszy mecz, jest za delikatna.
- Racja, jest jak śnieżynka. - powiedziałam cicho.
- Następnym razem na pewno pójdziemy razem.
Uśmiechnęłam się do niej i nastała cisza.
- Oby tylko była spokojna w drodze.
- Kiedy wyjeżdżacie? - zapytałam.
- Dziś w nocy, rano musimy być w Rzeszowie.
- Och, szkoda. - powiedziałam. - A jak ci się podoba nowe miasto?
- Jest wspaniałe, Dawidowi też przypadło do gustu, choć wciąż tęskni za Bydgoszczą.
- To tak samo jak ja! - wyznałam. - Mimo tego, Bełchatów ma w sobie wiele piękna.
Reszta rozmów nie dotyczyła niczego ważnego, choć była sympatyczna. Anka pozostała taką, jaką ją pamiętałam.
Po mniej więcej dwóch godzinach zdecydowałam się wrócić do domu, więc pożegnałam się z nimi.
- Dawid musi ci coś przekazać,  przypilnuj go, proszę.
- Zapamiętam. - zaśmiałam się i pomachałam na odchodne.
Na zewnątrz pojawiły się ciemne chmury, nie zwiastujące niczego dobrego. Przyspieszyłam kroku i podążyłam ku domowi. Drzwi były zamknięte, więc Andrzej był już na treningu. Znalazłam klucz i weszłam do domu.
Tam zaczęłam się przygotowywać. Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i nałożyłam delikatny makijaż. W swoim pokoju wybrałam ubrania na dzisiejsze popołudnie. Jeansowe spodnie, biała koszulka i czarna marynarka nie zostaną, mam nadzieję, odebrane jako faworyzowanie jednej z drużyn. Przednie kosmyki upięłam, a resztę pozostawiłam rozpuszczoną. Zegar wskazywał 12:10; zostało mało czasu. Zaczęłam się denerwować. Poszłam do kuchni, gdzie odgrzałam obiad i czekałam na Andrzeja. Kiedy pojawił się w domu, wszedł do kuchni i wydał z siebie jęk zawodu:
- A miały renifery...
Roześmiałam się w głos.
- Niestety, przylecą z Laponii dopiero za miesiąc. - powiedziałam, stawiając na stole posiłek. Zajęliśmy się jedzeniem. - Jak atmosfera w drużynie?
- Przyjemna, wierzymy w zwycięstwo. - odpowiedział krótko, nawet na mnie nie patrząc.
- Dacie z siebie wszystko. - na moje słowa uśmiechnął się nieznacznie. - Denerwujesz się?
- Trochę, tak jest zawsze. - skwitował, kończąc jeść. - Wybacz, ale muszę się położyć na chwilę.
- Pewnie. - powiedziałam i spoglądałam już tylko na jego plecy, znikające za rogiem.
Posprzątałam po obiedzie i usiadłam na kanapie w salonie. Włączyłam cicho telewizor, gdzie natrafiłam na reklamę dzisiejszego meczu. Tak jak mówił Andrzej, nawet speaker mówił, że ten mecz jest bardzo ważny. Już nie mogłam się doczekać spotkania z kuzynem...
Byłam w trakcie oglądania jednego z seriali (widziałam go chyba pierwszy raz w życiu, ale musiałam jakoś zająć ten czas), gdy z hukiem otworzyły się drzwi od pokoju Andrzeja. Po chwili biegał po domu, niczym poparzony.
- Coś się stało? - zapytałam, wstając, by mu pomóc.
- Jestem spóźniony, zasnąłem! - krzyknął biegnąc już do wieszaka z kurtkami, - Bądź na hali po 14, na pewno będzie już Dawid.
- W porządku. - uśmiechnęłam się do niego, a on wykrzywił lekko usta, kiwnął na pożegnanie i zniknął za drzwiami.
Spojrzałam na zegar, wskazujący trzynastą. Poszłam do kuchni, gdzie wypiłam szklankę wody, patrząc na lekko kołyszące się od wiatru ostatnie liście na drzewach.
Nawet nie wiem czemu, na myśl przyszła mi rozmowa z Anią, zwłaszcza fragment dotyczący Andrzeja.
" On tak strasznie przeżywał waszą rozłąkę..." - rozłąkę, która trwała ponad rok? Przecież mógł się zawsze do mnie odezwał, a sam zadecydował mnie zignorować. Pamiętam, że było mu z tego powodu przykro, aktualnie nie wyciągaliśmy tej sprawy na wierzch. O co zatem chodziło Ani? Może nie widziałam o wszystkim, jeśli chodzi o niego?
Nim się obejrzałam, minęło pół godziny, więc chwyciłam przygotowaną wcześniej torbę, po czym gdy już ubrałam buty, kurtkę i szal, wyszłam na mroźne powietrze. Coraz mocniej odczuwałam nadchodzącą zimę, choć dopiero kończył się listopad.
Po mniej więcej pół godzinie dotarłam przed halę, przy której już gromadzili się ubrani na żółto-czarno kibice. Od razu można było wyczytać z ich twarzy podminowanie i radość z nadchodzącego wydarzenia.
Podeszłam do kolejki przy kasie i cierpliwie czekałam na wpuszczenie do hali.
Gdy to nastąpiło, nie zważając na pędzących ludzi, powoli skierowałam się ku wejściu.
Przestąpiwszy próg, otworzyłam szeroko oczy. Hala była ogromna, wypełniona plastikowymi krzesełkami i boiskiem. Poza energiczną muzyką lecącą z głośników, słychać było odgłosy odbijanych piłek.
Spojrzałam na boisko, gdzie znajdował się zespół Skry. Zauważyłam znajome twarze w; Wrona pokiwał mi ręką, co odwzajemniłam z uśmiechem i zaczęłam wypatrywać Resovii.
- Dotarłaś bez problemu? - nawet się nie zorientowałam, gdy Andrzej do mnie przybiegł.
- Bez najmniejszego. - odpowiedziałam. - A ty, dostałeś mocną burę?
- Nie, tylko na następnym treningu robię dodatkowe 3 serie powtórzeń. - zaśmiał się.
- Nie jest aż tak źle. - pocieszyłam go, wciąż się rozglądając.
- Jeszcze nie wyszli. - odpowiedział na moje niewypowiedziane pytanie. Spojrzałam na jego nieprzyjemny uśmiech; sama nie wiedziałam jak się zachować.
- Mam nadzieję, że to niedługo nastąpi.
- Tak, ja też, nie wiesz jak bardzo. - uciął, po czym spojrzał na swoją drużynę. - Lepiej już pójdę na rozgrzewkę. - rzucił i odszedł ode mnie. Przez chwilę spoglądałam na niego, póki speaker nie poprosił o przywitanie drużyny gości. Momentalnie moja głowa odwróciła się w stronę drugiego wejścia, przez które wchodziła Resovia, klaszcząc w dłonie. Kiedy tylko Dawid pochwycił moje spojrzenie, przybiegł szybko i mocno mnie przytulił przez bandy reklamowe.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem. - powiedział, gdy stanęłam krok dalej od niego. - Ładnie wyglądasz.
- Ja za tobą też! - odpowiedziałam, nieco zbyt emocjonalnie, ale nie potrafiłam powstrzymać uczuć.
- Jak ci się żyje w Bełchatowie?
- Bardzo dobrze, to piękne miasto. A jaki jest Rzeszów?
- Cóż, nie narzekam. - uśmiechnął się. - Mieszkanie z Andrzejem wciąż bez zarzutu?
- Tak, jest dla mnie naprawdę miły. - spojrzałam ukradkiem na wspominanego, który także od czasu do czasu rzucał na nas spojrzenie. - Idealnie cię zastępuje.
- No wiesz! - obruszył się. - Myślałem, że nikt nie jest w stanie mnie zastąpić.
- Nie powiedziałam, że jest od ciebie lepszy - usprawiedliwiałam się. - Czasem brakuje mi twojej stanowczości, na przykład przy pobudce, gdy wyciągałeś mnie za nogę z łóżka.
- Piękne czasy. - zaśmiał się, a jeden z rozgrzewających się mężczyzn krzyknął coś w jego kierunku. - Muszę już iść, widzimy się po meczu, tak?
- Poczekaj - powiedziałam. - Ania kazała ci przypomnieć, żebyś mi coś przekazał.
- No tak, prawie zapomniałem - uderzył się otwartą dłonią głowę. - Nie chciałabyś spędzić świąt z nami, w Rzeszowie?
Otworzyłam usta, przez moment nie wiedząc co powiedzieć.
- Oczywiście, z przyjemnością! - odrzekłam. - Dziękuję za zaproszenie.
- W takim razie będziemy na ciebie czekać. - powiedział i z uśmiechem odszedł do reszty zawodników.
Znalazłam swoje miejsce na trybunach, znajdujące się blisko boiska i na nim wyczekiwałam na spotkanie.


Idąc na zagrywkę czułem, że to ostatni punkt tego spotkania. W momencie, gdy wyrzuciłem piłkę w powietrze, po hali rozchodziło się głośno moje nazwisko skandowane przez ponad dwa tysiące osób. Igła bez problemu przyjął zagrywkę, przejął ją Drzyzga i rozegrał do Lotmana, który nadział się na potrójny blok. Koniec meczu został przywitany ogólną radością na trybunach, jak i w drużynie. Co prawda, mecz trwał aż pięć setów, ale pełnych walki z obu stron.
Ogólna euforia trwała jeszcze dłuższy moment, aż do wręczenia statuetki MVP (Mario) i podziękowaniu drużynie przeciwnej. Szczególnie miło patrzyło się na kadrowiczów, z którymi spędziłem nieco czasu.
- No, to pokazałeś się z dobrej strony. - zaśmiał się Kłos, gdy kończyliśmy się rozciągać. Uśmiechnąłem się, wymigując się od odpowiedzi. Poszliśmy rozdawać autografy. Zauważyłem, że Ona cały czas siedziała na swoim miejscu i patrzyła to na mnie, to na Konara.
- Gratuluję dwóch punktów, Panie Wrona. - powiedział Igła, mijając mnie w drodze do szatni.
- Jeden też nie jest taki zły, Krzysiu.
Kiedy już minęło sporo czasu i rozdałem dość podpisów, poszedłem do szatni. Wziąłem prysznic, przebrałem się i wyszedłem z powrotem na boisko.
Rozmawiała z Konarskim, uroczo się śmiejąc. Nie wiem dlaczego, nagle wstąpiła we mnie złość. Nie chciałem na nich patrzeć, ale oboje zwrócili się do mnie twarzami.
- Jesteś już - powiedział Dawid, gdy podszedłem bliżej. - Mogę zostawić ci moją kuzynkę? Muszę wracać do Ani i Marysi, już powinniśmy być w drodze.
- Pewnie, nie zatrzymuję cię. - powiedziałem, po czym ścisnęliśmy dłonie, przytulił ją i wyszedł z hali, dzwoniąc już z telefonu.
- Gratuluję wygranej. - powiedziała wesoło. - Jesteś naprawdę dobry.
- Dzięki. - powiedziałem, zdecydowanie zbyt chłodno, niż chciałem. - Idziemy?
- Tak. - powiedziała cicho i ruszyliśmy ku wyjściu.
Otworzyłem przed nią główne drzwi i wyszliśmy na zewnątrz. Spadały na nas drobne krople deszczu, więc naciągnąłem jej, a potem sobie kaptur na głowę. Po przejściu jakiejś odległości w ciszy, odezwała się:
- Marysia jest naprawdę bardzo podobna do Dawida, wiesz? Ma dokładnie takie same oczy jak on, a...
- Cudownie. - przerwałem, a ona momentalnie stanęłam w miejscu.
- Andrzej, o co ci dzisiaj chodzi?! - wybuchnęła. - Cały dzień ograniczasz się do kilku rzucanych niechętnie słów, nawet na mnie nie patrzysz jak ze sobą rozmawiamy. Czy ja ci coś zrobiłam?!
- Nie. - odpowiedziałem.
- Może żałujesz, że mnie zaprosiłeś na ten mecz? Powinnam zostać w domu i czekać na ciebie aż nie wrócisz, tak?
- Nic takiego nie powiedziałem. - zacząłem spokojnie, ale później było o wiele gorzej. - Ale pewnie nie zauważyłaś, że od dwóch tygodni prawie jedynym tematem twoich rozmów był Konar? Nic, tylko jaki on był dla ciebie dobry, gdy z nim zamieszkałaś, jak o ciebie dbał, a na końcu jak dobrze podstąpił odsyłając cię do psychiatryka! Wspaniały ten twój kuzyn, prawda? Jaka szkoda, że nie był jedyną osobą, która się o ciebie martwiła!
W pierwszym momencie patrzyła na mnie zszokowana, z lekko otwartymi ustami, a potem zacisnęła je w linię, zmrużyła oczy i pokręciła głową.
- Co ty wygadujesz?
- Dokładnie to, co myślę. Pomyślałaś chociażby o Kipku?
- Kipek? - zdziwiła się.
- No tak, czego mógłbym się spodziewać - wywróciłem oczami. - Ty o niczym nie wiesz.
- Andrzej, przestań!
- Nie, to ty przestań grać pieprzoną sklerotyczkę. Przecież nie da się tego tak...
- Jak możesz?! - wykrzyknęła i szybko ruszyła przed siebie. Dopiero wtedy zrozumiałem co tak naprawdę powiedziałem.
- Zaczekaj! - krzyknąłem za nią, ale nawet nie zwolniła kroku. - No proszę cię! - wciąż to samo. - Nel, jest mi...
- Kim, do cholery jest Nel?! - odwróciła się z pretensją. Zauważyłem w jej oczach łzy. Podbiegłem do niej i próbowałem zetrzeć z jej twarzy mokre ślady.
- Przepraszam, nie chciałem, jestem...
- Zostaw mnie. - odtrąciła moją dłoń i ruszyła pędem. Stanąłem jak wryty, nie wiedząc co zrobić. Nawet jeśli ją dogonię, będzie uciekała, ile tylko znajdzie sił w nogach. W końcu zraniłem ją i to dość mocno.
Odchyliłem głowę i pozwoliłem, żeby deszcz, który przybierał na sile, padał na mnie. Jestem cholernym idiotą...
Po dłuższej chwili odnalazłem swój samochód i zdecydowałem się przejechać po mieście, by jej poszukać. A co jeśli ktoś ją dopadł..?
Starannie objeżdżałem wszystkie uliczki Bełchatowa, na które mogłem wjechać, ale bez skutku.  Serce biło mi coraz szybciej, denerwowałem się, że moje przypuszczenia okażą się trafne. W duchu modliłem się tylko, żeby zastać ją po drodze do domu; na marne.
Gdy otworzyłem jednak drzwi, od razu poszedłem do jej pokoju i odetchnąłem z ulgą. Leżała w swoim łóżku z zamkniętymi oczami, prawdopodobnie już spała.
Patrząc na jej delikatną twarz, dostałem jeszcze większych wyrzutów sumienia. Jak mogłem być dla niej tak okrutny?!
Westchnąłem i poszedłem do siebie.
Długo po tym nie mogłem zasnąć, martwiąc się, czy zdołam jej to wszystko wytłumaczyć...


---------------------------------------------------------------------------


Bezsensowne pieprzenie głupot tylko u mnie! Jak oni już mnie denerwują... :D
Jest 3:06, nie mam pojęcia czemu jeszcze tu siedzę, ale uparłam się na dodanie tego posta właśnie teraz.
Czy moje przeprosiny mają sens? Chyba już dawno straciły na wartości. :(

Korzystając z tego, że dziś Sylwester, chciałabym Wam życzyć szczęśliwego nowego roku, wielu nowych przeżyć, miłości, spełnienia najskrytszych marzeń! :)

Być może ktoś z Was już zobaczył, że rozpoczęłam tworzenie nowej historii: Prawdziwej Impretynencji, na którą już serdecznie zapraszam. Będzie... ciekawie! :>

Do następnego!
Wasza rołzi :*

niedziela, 7 grudnia 2014

#8 Moje życie bez Ciebie byłoby jak ogród bez kwiatów






Rozczarowanie. Jak często go doświadczasz?
Zapewne często, to cierpienie jest po prostu wpisane w nasze w życie.
Jeden człowiek potrafi, celowo bądź nie, zranić kogoś innego, a ten nie pojmie dlaczego tak się stało.
A wiesz co jest najgorsze? Że chociażby człowiek gryzł pięści do krwi, wypłakiwał morza łez i starał się zrobić wszystko, by zapomnieć o tym nawet na chwilę, i tak do końca będzie miał nadzieję...

Pakując torbę treningową, czułem znaczne zdenerwowanie. Nic dziwnego, w końcu to pierwszy mecz w nowej drużynie. Włożyłem właśnie na wierzch koszulkę, gdy poczułem własną słabość. Usiadłem na skraju łóżka i zamknąłem oczy. Muzyka lecąca z drugiego pokoju nie była w stanie uciszyć moich myśli. Oparłem łokcie o kolana i zwiesiłem głowę. Sam nie wiedziałem czy to kwestia meczu, czy jakiejś innej sprawy.
- Jeszcze buty. - usłyszałem Jej głos. Momentalnie otworzyłem oczy i spojrzałem w stronę, z której dochodził. Faktycznie, stała w progu, trzymając w rękach moje buty, których jeszcze nie spakowałem do torby.
- Prawie o nich zapomniałem. - uśmiechnąłem się. Podeszła bliżej i podała mi obuwie. - Dzięki.
- Śmiesznie wyglądałbyś będąc tylko w skarpetkach na boisku. - gdy buty znalazły się już w mojej torbie, usiadła koło mnie. - Nowa płyta?
- Co?
- Muzyka. - zaśmiała się.
- Nie, często jej słucham przed meczami. - powiedziałem, a ona wsłuchała się w nią jeszcze bardziej.
- Zdaje mi się, że kiedyś ją słyszałam.
Naprawdę? Ciekawe jak to się stało. Nie słuchałaś jej przecież nigdy ze mną, bo przecież nie byliśmy ze sobą, prawda?
Nie, ona nie zrozumie...
- To dość stara piosenka, pewnie puszczali ją w radiu.
Zauważyłem, że podejrzanie zamyśliła się. Może zaczęła wspominać przeszłość? Może... przypomni sobie o Olku?
- Patrycja na pewno dziś jedzie po siostrę? - zadałem pytanie, mając nadzieję, że odpowie inaczej, niż podejrzewałem.
- Tak, za godzinę mam ją zastąpić. Bardzo chciałabym być na tym meczu, uwierz mi.
- Wierzę. - wyznałem. - Być może innym razem się uda.
- Mam nadzieję, bo słyszałam, że siatkówka jest bardzo ciekawa, zwłaszcza tutaj. Przynajmniej tak mówiła Patrycja.
- Niedługo sama się przekonasz. - powiedziałam, patrząc jej w oczy.
Z dnia na dzień zdawały mi się coraz piękniejsze. Ba, ona cała piękniała. Powoli z jej wyglądu znikały ślady psychiatryka, ale nie stawała się tą dawną, moją Nel. Była inna, ale wciąż widziałem w Niej ideał.
- Do której masz zmianę?
- Do dziesiątej,
- Może przyjadę po ciebie do domu i spotkamy się z Karolem i Olą? Zapraszali nas niedawno.
- Chętnie. - powiedziała szybko, po czym spojrzała na zegarek. - Do zobaczenia później.
- Do wieczora. - powiedziałem, ale jej już nie było. Położyłem się na moment na łóżku i nawet nie wiem kiedy usnąłem. Gdy się obudziłem, było już po siedemnastej.
Zerwałem się szybko, w locie chwyciłem torbę i wyskoczyłem na korytarz. Tam ubrałem kurtkę, buty i pobiegłem do auta. Dopiero przy hali moje oczy otworzyły się szeroko. Nie pamiętam, żebym widział aż taką kolejkę na jakikolwiek z moich wcześniejszych meczów. Wychodząc z auta, poczułem w kieszeni mały kartonik. No tak, bilet. Zauważyłem, że przy kasie tworzy się dość długa kolejka, więc, idąc od tyłu, zbliżyłem się ku niej. Od razu rzuciła mi się w oczy na oko siedemnastoletnia dziewczyna, stojąca osobno.
- Nie masz biletu? - zapytałem.
- S-słucham? - otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, zadzierając głowę.
- Stoisz z boku, gdy kolejka się przesuwa. Nie masz, prawda?
- Tak, zabrakło ich.
- Trzymaj. - podałem jej bilet. - tylko nie rozpowiadaj o tym.
Dziewczyna stała jak osłupiała, nie wiedząc czy go wziąć.
- No dalej, spieszę się na rozgrzewkę. - zaśmiałem się. Wzięła go drżącymi rękoma, a ja bez słowa ruszyłem ku tylnemu wejściu.
- Niech pan zaczeka, zapłacę! - krzyknęła za mną, ale nie odwróciłem się, tylko kiwnąłem jej ręką.
Poszedłem do szatni, gdzie przywitałem się z całą drużyną, przebrałem się i wraz z innymi czekałem na trenera.
- Zdenerwowany? - zapytał Kłos, siadając koło mnie.
- Średnio. - wzruszyłem ramionami. - Zdaję sobie sprawę, że będzie gorzej, tak samo jak w Bydgoszczy.
- Tak to jest w tym zawodzie. - zaśmiał się. W ogóle nie widziałem w nim stresu.
- Jest u ciebie Ola?
- Tak, jutro rano wyjeżdża. Czemu pytasz?
- Wpadniemy do was, okej? Chciałeś Ją zapoznać z Olą.
- Pewnie, zapraszam, nawet dziś.- odpowiedział od razu.
Wyszliśmy na rozgrzewkę, powitani gromkimi brawami. Uśmiech sam zakradł się na twarz.
Spojrzałem ukradkiem w miejsce, gdzie Ona miała siedzieć, mając nadzieję, że Ją ujrzę. Nadzieja matką głupich.
Było jednak mnóstwo innych ludzi, którzy na nas liczyli.
Nie możemy dziś zawieźć tych ludzi...


Po hali rozszedł się głośny okrzyk publiczności, zwiastujący piłkę meczową. Zaserwowana przez Karola piłka poszybowała na drugą stronę, ale wróciła do nas. Przyjęcie, rozegranie i atak. Mario zakończył to, dość łatwe, spotkanie.
- Jak na rozpoczęcie sezonu, całkiem nieźle. - powiedział z uśmiechem trener, gdy wróciliśmy do szatni.
- Staraj się, a i tak powiedzą, że za mało! - odpowiedział mu tak samo Antiga.
- Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? - odezwał się Miguel, po czym dodał: - Jutro bez porannego treningu. Do zobaczenia.
Wzięliśmy prysznic i w radosnej atmosferze wyszliśmy z szatni. Pożegnałem się z wszystkimi, przypomniałem o sobie Kłosowi i szybko znalazłem swój samochód. Po pięciu minutach byłem pod domem. Jeszcze nie zdążyła wrócić.
Oparłem się o samochód, a po chwili zobaczyłem Ją biegnącą w moją stronę.
- Przepraszam, miałam mnóstwo ludzi, aż do dziesiątej! - powiedziała, gdy już do mnie dotarła.
- Nie szkodzi, chwilę temu przyjechałem. - uśmiechnąłem się. W świetle latarni na jej policzku zobaczyłem pyłek. Dotknąłem go i wziąłem nieco na palce.
- Mąka. - zaśmiała się głośno. - Sam widzisz, że nie kłamię.
- Nawet tak nie pomyślałem.
- To jedziemy, tak?
- Tak, tak. - powiedziałem, po czym otworzyłem przed nią drzwi auta. Gdy już oboje siedzieliśmy, a ja odpalałem silnik, ona włączyła odtwarzacz.
- Wygraliście?
- Trzy-zero.
- Gratuluję. - uśmiechnęła się.
 Przewijała listę, aż natrafiła na "Zanim pójdę". Zaczęła śpiewać.
Pierwszy raz w życiu usłyszałem jej głos, był piękny. Miała zamknięte oczy i uśmiech na twarzy. Zwolniłem nieco auto, by przedłużyć tę przyjemność. Niestety, po dłuższym niż zwykle czasie, przyjechaliśmy na miejsce.
Wysiedliśmy i podążyliśmy ku blokowi. Wpisałem znany mi kod na klatkę schodową i weszliśmy na drugie piętro. Zadzwoniłem do drzwi. Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi.
- Czy oni są mili? - zapytała mnie szeptem.
- Bardzo. Powinnaś ich polubić, Karola już zresztą znasz. - odpowiedziałem, po czym zstępując z nogi na nogę "przypadkowo" dotknąłem Jej ramienia.
W tym momencie drzwi się otworzyły. Stał w nich Kłos, jak zwykle się uśmiechając.
- No cześć. - przywitał się, odsuwając się w bok. - Zapraszam.
Weszła pierwsza, rozglądając się od razu po przedpokoju.
- Kiedy ostatni raz przyszedłem do ciebie o tej godzinie? - zapytałem ze śmiechem.
- Chyba graliśmy jeszcze w Metrze. - odpowiedział tym samym.
Zdjęliśmy kurtki i buty, po czym poszliśmy do salonu, gdzie czekała już Ola.
- Hej, Ola. - powiedziała, podchodząc do Niej.
- Anastazja. - szepnęła cicho.
- Miło cię w końcu poznać, słyszałam o tobie.
Jej przerażona twarz spojrzała na mnie, ale pokręciłem głową.
- Od Karola. - dodała.
- To... chyba dobrze. - powiedziała zdezorientowana.
- To co, usiądźmy. - powiedział Kłos, więc zrobiliśmy, co powiedział. - Coś pijecie?
- Nie, jestem autem. - powiedziałem.
- A ty? - zapytał ją.
- Nie, ja nie piję. - odpowiedziała, a on uniósł brwi.
- No okej. Ola?
Pokręciła głową.
- Bądźmy dobrymi gospodarzami. - uśmiechnęła się do niego.
- Jak uważasz. - powiedział, siadając.
- Więc, Anastazjo, skąd właściwie jesteś? - zagaiła Ją Ola.
- Z Gdańska, ale większość życia spędziłam w Bydgoszczy.
- Bydgoszcz, piękne miasto, prawda?
- Tak, najpiękniejsze. Ale Bełchatów też mi się podoba.
- Nic dziwnego. - powiedziała. - Na co dzień mieszkam w Warszawie i przyjeżdżam tu odpocząć od hałasu. Co prawda to nie to samo co na wsi, ale...
- No wiesz! - żachnął się Karol, a ja roześmiałem się.
- Oj wiesz, że to tylko dodatek od przyjazdu do ciebie. - odpowiedziała mu, po czym znowu zwróciła się do Niej. - A, wybacz, że spytam, ile masz lat?
- Dwadzieścia cztery.
- Tyle samo co ja! A jaką szkołę kończyłaś?
- Piąte liceum, sportowe.
- Że też cię nigdy nie spotkałam; często jeździłam na zawody, nawet tam.
- Nie udzielałam się tam zbytnio, może dlatego. - uśmiechnęła się skromnie.
- No, ale teraz już się znamy!
- Tak, poznamy się na ulicy.
- Oczywiście, ale nie w tym miesiącu, jutro wyjeżdżam.
- A byłaś tu zaledwie dwa dni! - odezwał się Kłos.
- Taką mam pracę. - tłumaczyła się, a on objął ją ramieniem. Uśmiechnąłem się do nich. Znałem ich od dawna i wciąż miło mi się patrzyło na nich razem.
- Z tego co wiem, nie mogłaś być na dzisiejszym meczu, prawda? - odezwała się ponownie Ola.
- Tak, zastępowałam koleżankę w pracy, musiała odebrać siostrę z lotniska.
- Podziwiam cię. Ale skoro macie dobre kontakty, to dość normalne. U mnie pracują same... no, niemiłe kobiety. - zaśmiała się. - Ale na następnym meczu zapewne będziesz?
- O ile Andrzej będzie tego chciał, to tak.
- Też mi pytanie. - skomentowałem. - Tym razem będziesz siedziała w najlepszym z możliwych miejsc.
- W porządku. - spojrzała mi w oczy. Zielone tęczówki otaczało zaczerwienienie, zapewne ze zmęczenia.
- Żałuję, że mam wtedy pilny wyjazd. Przegapić coś takiego...
- Przesadzasz. - powiedziałem, a ona uniosła brwi.
- Chciałabym przesadzać.
Gdy zaległa chwilowa cisza, Ona ziewnęła.
- Zmęczona? - zapytał Kłos.
- Troszkę, - odpowiedziała.
- Może lepiej już jedźmy? - zaproponowałem.
- Porozmawiamy dłużej przy innej okazji, mam nadzieję, że niedługo.
Wstaliśmy i ponownie ubraliśmy odzież wierzchnią.
- Naprawdę cieszę się, że cię poznałam. - powiedziała Olka, gdy wychodziliśmy. - Do następnego razu!
Uśmiechnąłem się do nich i zeszliśmy po schodach na zewnątrz.
- Podobało ci się? - zapytałem, gdy jechaliśmy w stronę domu.
- Tak, ale nie jestem przyzwyczajona do takich godzin odwiedzin.
- Ja też, ale też słyszałaś, że Ola jutro jedzie do siebie.
- Rozumiem. Cieszę się, że mnie do nich zawiozłeś.
Kiedy byliśmy już w domu, poszedłem do kuchni. Nalałem szklankę wody i pijąc ją, oparłem się o blat, w czasie gdy ona brała prysznic.
- Andrzej? - odezwała się mniej więcej po kwadransie, stojąc z progu.
- Tak?
- O co chodziło Oli, gdy mówiła, że żałuje, że nie może być na waszym następnym meczu?
Uśmiechnąłem się. Liczyłem, że o to spyta.
- Następny mecz w Bełchatowie gramy z Rzeszowem.
- Naprawdę?! - ożywiła się.
- Tak, za dwa tygodnie. - dodałem, patrząc jak się cieszy.
- Tym razem na pewno dostanę wolne, może nawet dwa dni! Dawid, Ania... tak dawno ich nie widziałam... i Marysia! Ciekawe jak wygląda.
- Niedługo się dowiesz. - powiedziałem. - A teraz idź już spać, masz ciężki dzień za sobą.
- Nie wiem czy zasnę. - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Taka wiadomość... Idealna na zakończenie dnia. Dobranoc. - rzuciła, wychodząc z kuchni.
- Tak, dobranoc. - powiedziałem, po czym sam wziąłem prysznic i położyłem się w swoim łóżku.
Od jakiegoś czasu chciałem jej powiedzieć o tym meczu, o przyjeździe Konara, ale... teraz nie czułem się z tym tak, jak sobie wyobrażałem. Coś kuło moje wnętrze.
Zazdrość? Czy to realne? Nie powinienem niczego zazdrościć. Czemu więc dochodzi do tego złość?
Być może to przez emocje z meczu, przynajmniej z taką myślą zasnąłem.


------------------------------------------------------------

Nie wiem czemu to u góry tak wygląda, gdzie się podziała moja wena... po prostu nie wiem.
Przepraszam za ten jednodniowy poślizg, choć gdyby spojrzeć na to, że wczoraj 3/4 dnia przeryczałam, nie jest chyba aż tak źle.
Mimo wszystko przepraszam, że kolejny raz Was zawiodłam.
Następny rozdział pojawi się na 100% w tym miesiącu, może i dwa, zależy jak często będę musiała uciekać w świat Nel. ;)

wasza rołzi.

poniedziałek, 10 listopada 2014

#7 Tak ważny czuję się, gdy mogę objąć Cię, wiesz?

Nasze życie składa się zarówno z upadków, jak i powstań. Bywa tak, że gdy coś nas przerasta uginamy kolana pod ciężarem życia. To normalne. Lecz jakkolwiek człowiek nie spadnie, zawsze powinien otrząsnąć się z bólu i ruszyć przed siebie, doceniając to co ma. Wtedy wszystko będzie łatwiejsze...

- Czwórka gotowa? - zwróciłam się do Patrycji, wsuwając głowę do gorącego pomieszczenia.
- Jeszcze minuta. - odpowiedziała zerkając na piec, po czym otarła pot z czoła. - Te ostatnie dwie godziny zawsze się okropnie dłużą.
- Racja, ale musimy dać radę, zostało już naprawdę niewiele. - odpowiedziałam, uśmiechając się i poprawiłam firmowy fartuch.
- Nie mam pojęcia, skąd masz w sobie tyle radości. - zaśmiała się, a ja wzruszyłam ramionami.
- Po prostu nie widzę sensu w smutku.
Chwilę później odebrałam od niej zamówienie i wyszłam do klientów. Naprawdę polubiłam tę pracę.
Szefostwo (trzy dni temu poznałam żonę pana Henryka, Alicję) było dla mnie bardzo sympatyczne, a Patrycja dawała mi wiele rad i traktowała mnie jak starą znajomą.
I, co najważniejsze, miałam kontakt z ludźmi. Co prawda, czasem zdarzały się osoby niezadowolone z jedzenia albo obsługi ("Pani jeszcze tu stoi? Proszę się tak szeroko nie uśmiechać, to zniesmacza."), ale większość akceptowała mnie na tym stanowisku.
- Od kiedy tu pani pracuje? - odezwała się kobieta przy stoliku, do którego niosłam zamówienie.
- Od tygodnia. - odpowiedziałam, kładąc przed nimi parujące jedzenie.
- To wyjaśnia, czemu widzę panią po raz pierwszy. - skwitowała z uśmiechem, po czym podziękowała, a ja oddaliłam się. Przychodzący tu ludzie byli naprawdę cudowni.
Nim się obejrzałam, zamknęłyśmy lokal i zabrałyśmy się z Patką za sprzątanie.
Skończyłam właśnie zamiatać kuchnię i chwyciłam za ścierkę, by zetrzeć blaty. Drugą z nich miała Patrycja i wzięłyśmy się za pracę.
- Pracujemy tu razem od tygodnia, a nawet nie miałyśmy czasu, żeby porozmawiać. - odezwała się. Spojrzałam na nią, ale ta nawet nie oderwała wzroku od stolika. - Skąd pochodzisz?
- Z Gdańska, ale od kiedy skończyłam piętnaście lat, mieszkałam w Bydgoszczy. Na początku września przeprowadziłam się tutaj.
- Zazdroszczę ci, ja od początku mieszkałam w Bełchatowie. Teraz zarabiam na własne mieszkanie, bo już czas wyprowadzić się od rodziców. No wiesz, mam już dwadzieścia osiem lat. Mieszkasz sama?
- Nie, z kolegą, ale nie zgodziłam się na to, żeby mnie utrzymywał. Już kiedyś byłam pod opieką kuzyna i to nie jest wcale takie fajne uczucie. - zaśmiałam się pod nosem. Dawid był taki kochany.
- Jak na kogoś, kto dopiero zaczął pracę, jesteś naprawdę niezła. - powiedziała z uznaniem.
Gdy skończyłyśmy sprzątać, przebrałyśmy się z roboczych ciuchów i zamknęłyśmy cały lokal. Na dworze było już ciemno i zimno, ale pełny księżyc dawał naprawdę dużo światła.
Ruszyłyśmy w tą samą stronę.
- Wiesz, cieszę się, że do nas przyszłaś. - powiedziała po chwili ciszy. - Tamta dziewczyna była... no cóż, doświadczona, jeśli chodzi o gastronomię, ale nie potrafiłam się z nią dogadać.
- Oj, dziękuję. - powiedziałam, spoglądają na nią z radością.
- Mówię po prostu co myślę. - wzruszyła ramionami. - Ale, kontynuując naszą wcześniejszą rozmowę, czym się interesujesz?
- Cóż... - to pytanie mnie zaskoczyło; naprawdę nie wiedziałam, jak na nie odpowiedzieć. - Chyba sztuką... Lubię obserwować niebo i słuchać deszczu... A ty?
- Krajami świata. To dziwne, ale potrafię siedzieć godzinami przed książkami opisującymi japońską kulturę albo francuskie obyczaje. Poza tym uwielbiam też... Poczekaj. - powiedziała, wyjmując telefon z torebki. Odebrała go i przez dłuższą chwilę rozmawiała z zaniepokojoną miną.
- To moja siostra. - powiedziała, gdy chowała aparacik z powrotem do torebki. - Mieszka w Irlandii, przyjeżdża do Polski raz na długi czas.
- To chyba dobrze, że przyjeżdża, prawda? - zapytałam, widząc jej markotną minę.
- Tak, ale będzie w Łodzi w ten piątek, a moi rodzice nie mają prawa jazdy, żeby po nią jechać. Będzie musiała czekać na lotnisku kilka godzin, bo ja będę wtedy w pracy.
- Nie możesz wziąć wolnego?
- Będę jedyną osobą w lokalu, muszę przyjść.
- W takim razie przyjdę za ciebie. - powiedziałam.
- Naprawdę? - otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - Zrobiłabyś to dla mnie?
- Rodzina jest najważniejsza. - uśmiechnęłam się, a ona rzuciła mi się na szyję.
- Jesteś kochana! Za chwilę zadzwonię do Dominiki, ale się ucieszy! - zapiszczała.
- To nic takiego. - nie mogłam się napatrzeć na radość spowodowaną czymś tak błahym.
- Obiecuję, że odwdzięczę ci się tym samym, kiedy tylko będziesz chciała.
Zauważyłam, że zdecydowanie przyspieszyła kroku, bo po chwili już skręcałam w osiedle. Pomachałam jej na pożegnanie i szybko ruszyłam do domu.
Gdy weszłam do ciepłego pomieszczenia, zdjęłam kurtkę i buty, po czym weszłam w głąb. Z salonu dobiegł mnie dźwięk telewizora, więc podążyłam tam.
Na kanapie leżał Andrzej, a kostki wystawały mu poza oparcie. Wciąż bawił mnie ten widok, sama nie wiedziałam czemu aż tak bardzo.
- O, cześć. - odezwał się, gdy mnie zobaczył. - Już dziewiąta?
- Tak, cześć. - odpowiedziałam i usiadłam na fotelu.
- Jak było?
- W porządku, coraz lepiej mi idzie.
- Wiedziałem, że tak będzie. - uśmiechnął się, przecierając oczy.
- To miłe. - powiedziałam.
- Ale mogliby wam ustalić stałe godziny pracy na dany tydzień, bo niedługo nie będziecie dawać rady.
- Racja, to nieco męczące, ale damy radę. - uśmiechnęłam się.
- Najważniejsze, żebyś w piątek skończyła wcześniej. - przeciągnął się z zadowoleniem, po czym przesunął po stole w moją stronę żółtawy bilet. - Pojedziesz ze mną czy wolisz później, sama?
Mina mi zrzedła. Mecz. Na śmierć zapomniałam...
- Coś nie tak? - zmarszczył brwi, gdy nie odpowiadałam mu.
- Nie... To znaczy... - zawahałam się. - Przepraszam, zapomniałam o tym meczu.
- To nic takiego, masz ostatnio dużo na głowie. Ale będziesz na nim?
- Nie mogę. Obiecałam Patrycji, tej z pracy, że ją zastąpię, bo musi odebrać siostrę z lotniska w Łodzi. - powiedziałam cicho. - Nie pomyślałam wtedy o tym, przepraszam.
Patrzyłam na niego, bojąc się, że urażę go tym, co zrobiłam, ale on wciąż uśmiechał się, może tylko nieco sztuczniej.
- To... to nic takiego. Oddam bilet, a ty przynajmniej uszczęśliwisz tę dziewczynę.
Ulżyło mi, naprawdę odetchnęłam głęboko.
- Cieszę się, że jesteś taki wyrozumiały. - uśmiechnęłam się, po czym ziewnęłam.
- Może lepiej idź już spać? - powiedział, spoglądając na mnie z ukosa, śmiejąc się.
- Tak, chyba jestem mocno zmęczona. - zaśmiałam się. - Dobranoc.
- Dobranoc. - odpowiedział mi, po czym poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i poszłam spać.
Posiadanie przyjaciela takiego jak Andrzej było dla mnie prawdziwym darem...


- Wronka, na zagrywkę. - powiedział Miguel, a ja kiwnąłem tylko głową i poszedłem na wyznaczone pole.
Kilkukrotnie odbiłem piłkę od podłoża i wyrzuciłem ją w górę. Po chwili szybowała powoli na drugą stronę, ale napotkała na swojej drodze siatkę. Za drugim razem została bez problemu odbita, dopiero za trzecim przeszła na naszą stronę.
- Nieźle. - skwitował trener, a ja czułem się na siebie wściekły. Już jutro mecz, a ja nie potrafię nawet dobrze przebić piłki? Mogę się pożegnać z wyjściową szóstką.
- Co jest z tobą? - zapytał Włodi, gdy usiadłem obok niego na ławce i wypiłem kilka łyków wody.
- A co ma być?
- Jesteś dzisiaj jakiś nieswój. - skomentował.
- Przesadzasz. - powiedziałem, kończąc tę rozmowę.
Chyba nigdy tak bardzo nie cieszyłem się z końca popołudniowego treningu. Wziąłem prysznic i po rzuceniu krótkiego "na razie", wyszedłem przed halę.
Kiedy tylko zobaczyłem w drzwiach zbliżającą się jasną czuprynę Kłosa, ruszyłem do auta. Gdy obaj weszliśmy do auta, bez słowa odpaliłem silnik. Czułem na sobie jego spojrzenie, więc gdy stanęliśmy na światłach, spojrzałem na niego.
- No co? - uniosłem brwi.
- Co co? - uśmiechnął się krótko, ale widząc, że mnie to nie bawi, przeszedł do rzeczy. - Anastazja?
- Nie rozumiem.
- To przez nią jesteś dziś taki dziwny. Pokłóciliście się?
Westchnąłem głośno.
- Nie.
- W takim razie o co chodzi?
- Znasz kogoś, kto chciałby bilet na jutrzejszy mecz?
- Ale przecież... Aaach, już rozumiem. Niefajnie.
- Dokładnie, niefajnie. - powtórzyłem jego trafną wypowiedź.
- Czyżby nie była już taka cudowna? - uśmiechnął się zawadiacko.
- Ona... zapomniała o tym meczu, obiecała coś koleżance. W sumie nie dziwię się jej, pomogła tej dziewczynie.
- Chyba nic nie jest w stanie zepsuć jej wizerunku w twoich oczach, co?
Uśmiechnąłem się pod nosem; to chyba nie jest możliwe.
- Tak czy inaczej, będzie jeszcze wiele meczów, jeszcze nieraz zobaczy cię z akcji.
- Nie chodzi mi o to. Po prostu mogłaby w końcu zobaczyć Energię...
- Oczywiście. - spojrzał na mnie rozbawiony, po czym uścisnął moją dłoń i wyszedł z auta.
Wróciłem do domu, gdzie od razu usłyszałem muzykę; musiała być w domu od jakiegoś czasu. Poszedłem do kuchni, gdzie usłyszałem nucenie pod nosem. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się promiennie i gestem zaprosiła do stołu. Cała złość nagle zniknęła niczym mydlana bańka.
- Długo już jesteś?
- Godzinę, może półtorej. -powiedziała, stawiając przede mną parującą jeszcze, domową zapiekankę. - Smacznego.
- Sama to zrobiłaś? - zdziwiłem się. - Dzięki.
- No tak, to bardzo proste. - wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciw, opierając głowę na rękach.
- W takim razie chcę wiedzieć jak smakuje coś, co jest dla ciebie trudne. - powiedziałem nakładając na widelec warzywa.
- Kiedyś zobaczysz.
- Mam wielką nadzieję. - zaśmiałem się.
Po zjedzeniu posprzątałem po sobie talerz.
- Nie byłaś głodna?
- Nie, Patrycja chciała mi już dziś podziękować za jutro i zamówiła nam obiad.
- Rozumiem. - powiedziałem, przeciągając się.
Zauważyłem, że na jej twarzy pojawił się smutek, a oczy miała opuszczone
- Andrzej... - zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Masz mi za złe, że nie będzie mnie jutro?
- Nie, chcesz po prostu pomóc koleżance, to naprawdę piękne z twojej strony.
- Dziękuję. - spojrzała na mnie z radością w oczach.
Zaśmiałem się; Jej uśmiech był lepszy niż jakikolwiek lek.
Dźwięk telefonu rozniósł się po całym domu.
- To mój. - powiedziała i szybkim krokiem ruszyła do swojego pokoju.
- Tak?... - usłyszałem Jej głos. - Naprawdę?... Dzisiaj? Ojej, cudownie!... Oczywiście!... W takim razie idź do niej, zadzwonisz później... Pa.
Po chwili przyszła do mnie z telefonem przyciśniętym do siebie.
- Ania urodziła. - powiedziała.
- Naprawdę? - kiwnęła głową. - To świetnie!
- Dokładnie pół godziny temu. - powiedziała, a jej oczy zabłysły.
- Ale nie płacz. - powiedziałem, zbliżając się do niej. Przygarnąłem ją do siebie, a ona położyła głowę na mojej piersi. - Urodził się zdrowy?
- To dziewczynka. - zaśmiała się, ocierając jedno oko. - Tak, zdrowa. Wiesz jak ją nazwali? Maria.
- Proszę cię, bo sam nie wiem, czy się cieszysz, czy nie. - powiedziałem ścierając z jej policzków kolejne łzy.
- Dobrze, ale... tak miała na imię moja mama.
- Czyli masz jeszcze jeden powód, żeby polubić ją jeszcze bardziej.
- Mała Marysia... na pewno jest piękna.
- Jeśli ma urodę po ciotce, nie mam wątpliwości, ale z Konarem może być ciężej.
Roześmiała się, przykładając głowę do mojego serca. Pogładziłem ją lekko po włosach.
- Odwiedzisz ich ze mną? - zapytała po chwili milczenia, patrząc mi w oczy.
- Jeśli nie będę miał żadnego wyjazdu, to oczywiście.
Pokiwała głową, dając mi znać, że zrozumiała.
- Chodź, poczekamy na drugi telefon od Dawida. - powiedziałem i poszliśmy do salonu, gdzie usiedliśmy na kanapie, cały czas rozmawiając.


To było chyba najlepsze popołudnie od czasu przyjazdu do Bełchatowa. Nie mogłem przestać na Nią patrzeć, gdy z fascynacją mówiła o prezencie, który zamierza dać Marysi i wspominając zmyślone przez psychiatrę wspomnienia związane z Anią.
Co wtedy czułem? Sam nie wiem, po prostu widok szczęśliwej Nel był dla mnie czymś, co pragnąłem chłonąć oczami, ile tylko potrafiłem...

------------------------------------
Hejcia! :)
...właśnie czegoś mi tu brakowało, teraz już wiem, że chodziło o małą Konarską :D

Z góry chciałabym przeprosić osoby, które czekały w piątek na nowy post, ale Heniu nawalił. :(
(czyt. mój laptop, wcale nie jestem nienormalna, czy coś.)
Być może trochę za krótki (i wymęczony) rozdział, ale chyba nie jest aż taki zły, jak podejrzewam - przynajmniej taką mam nadzieję.

Jeśli ktoś tu jeszcze jest, to dziękuję, to bardzo wiele dla mnie znaczy. :*

Ach, no i zmieniłam nazwę na rołzi, ale i tak nikt na to nie zwraca uwagi :D

Do następnego! :*

piątek, 17 października 2014

#6 I żyć z tobą, być przy tobie, mieć coś, wiedzieć już.




-...a więc dlaczego chciałaby pani u nas pracować? - zapytał starszy mężczyzna siedzący za biurkiem, specyficznie się uśmiechając.
- Niedawno się tu przeprowadziłam, szukam po prostu zarobku, a wasza oferta mnie zaciekawiła.
Jego duże dłonie chwyciły moje CV, a wzrok szybko je omiótł.
- Nie ma pani żadnego doświadczenia w tej branży...
- Tak, wiem. - przyznałam, a on rzucił kartki tuż przede mnie. Wzięłam je do ręki. - Chciałabym spróbować czegoś nowego, nabrać tego doświadczenia...
- Proszę mi nie zawracać głowy, jestem zajęty.
- Ale... - dobrze wiedziałam ,że próby przekonania mężczyzny są bezsensowne, lecz nie chciałam tego pozostawić bez walki.
- Powiedziałem coś, niech pani opuści ten gabinet.
Jego srogi wyraz twarzy mówił, żebym zrobiła to natychmiast. Pospiesznie wstałam, zasunęłam za sobą krzesło i wyszłam. Po chwili byłam już na chodniku. Tak, pomyślałam, to dostateczny dowód, żeby wyrzucić z głowy pomysł pracy w jakimkolwiek biurze...
Westchnęłam głośno, włożyłam ręce do kieszeni kurtki i ruszyłam przed siebie. Dotarłam do parku (tego samego, w którym byłam drugiego dnia pobytu w Bełchatowie), w którym usiadłam na ławce i rozejrzałam się po rudo-czerwonym obszarze. Wyglądał niczym wyciągnięty z bajki; jedynie spacerujący ludzie odbierali mu tego nastroju, sprowadzając mnie na Ziemię z krainy marzeń.
Uśmiechnęłam się do mijającej mnie pary z owczarkiem podhalańskim.
Dlaczego wszędzie potrzebna jest praktyka lub konkretne, wyuczone już umiejętności? Pracodawcy powinni doceniać chęć pracy u nich!
Tego dnia byłam w siedmiu miejscach, których oferty pracy zaciekawiły mnie i prawdopodobnie dałabym sobie z nimi radę. Niestety, niektórzy uważali inaczej...
Źle się z tym czułam, ale obiecałam sobie, że znajdę pracę i tak musiało się stać.
Wstałam i podążyłam dróżką wyłożoną liśćmi w zupełnie inna stronę.
Byłam tu jedynie raz. Sama nie wiedziałam czemu, ale wyznaczałam sobie granice, do których mogłam się poruszać, a te okolice już po pierwszym spacerze z nich wykluczyłam.
Będąc już po stronie miasta, rozglądałam się po chodnikach, gdy mój wzrok trafił na białą kartkę przyczepioną do dużej szyby.
"Zatrudnię na pełen etat" - głosił ciemny napis. Spojrzałam tylko w górę, po czym weszłam szybko przez oszklone drzwi do środka. Od razu uderzyło mnie ciepło i przyjemny zapach pieczonej pizzy. Podeszłam do lady.
- Przepraszam. - zwróciłam się do kobiety ubranej w pracowniczy mundurek, - Ja w sprawie pracy, chciałabym zostawić swoje...
- Zawołać szefa? - zapytała, przerywając mi w połowie zdania.
- Tak... Jeśli pani może to oczywiście. - posłałam jej uśmiech, a ona odwzajemniła go i poszła na zaplecze.
Chwilę później wyszła do mnie, a za nią nieco umorusany mąką, siwiejący mężczyzna. Nigdy nie powiedziałabym, że może być szefem tego lokalu.
- Dzień dobry. - powiedziałam, gdy tylko na mnie spojrzał.
- Dzień dobry, to pani chce u nas pracować?
- Tak, właściwie to...
- Proszę za mną. - powiedział i wszedł w jasny korytarz. Ruszyłam szybko za nim, a po jakimś czasie znaleźliśmy się przed, jak sądziłam, jego gabinetem. Otworzył drzwi i zaprosił mnie gestem, żebym weszła do środka. Było w surowym stanie, ale gdzieniegdzie znajdowały się detale mające nadać mu przytulności.
- Proszę. - powiedział wskazując na krzesło przed biurkiem. Usiadłam na nim, czując, że trzęsą mi się dłonie. - Mógłbym? - wyciągnął rękę, wskazując moje dokumenty.
- Tak, oczywiście. - powiedziałam i natychmiast mu je dałam. Natrafiłam wzrokiem na jego zdjęcie z kobietą w jego wieku i małą, na oko czteroletnią dziewczynką.
- Pani Filip, tak? - kiwnęłam głową, a on szybko przesuwał wzrokiem po kartkach. - Proszę mi wybaczyć mój wygląd, chodzi mi o pozostałości z kuchni. - zaśmiał się, strzepując z wąsów mąkę. - Dosłownie dwa tygodnie temu odeszła od nas jedna z pracownik. Jest w ciąży i, jak sama stwierdziła, nie chce nam zawadzać.
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się do mężczyzny. Poczekałam jeszcze chwilę, aż on przeczyta cały tekst.
- Nie ma pani żadnego doświadczenia? Nawet wakacyjnej pracy w fast-foodzie?
- Niestety nie, nigdy nie musiałam na siebie zarabiać. - powiedziałam cicho. - ale szybko się uczę, a gotowanie idzie mi coraz lepiej.
- Hmm... - zamyślił się na moment, po czym spojrzał na mnie, zagryzającą usta ze zdenerwowania. - Niech będzie, przyjmę panią. I tak trafiały się o wiele gorsze kandydatki od pani.
Zamrugałam szybko oczyma.
- Bardzo panu dziękuję! Obiecuję, że nie zawiedzie się pan, będę się starać z całych sił!
- Słyszałem to już wiele razy. - zaśmiał się, wstając. - Od kiedy może pani zacząć?
- Nawet i od dzisiaj. - mówiłam rozpromieniona.
- W porządku. Pokazałbym dziś pani kuchnię, dobrze?
Kiwnęłam głową i po chwili znów na nim szłam do miejsca, gdzie miałam pracować. Poczułam się wspaniale z myślą, że teraz zacznę coraz bardziej wracać do normalnego życia...




Wziąłem głęboki oddech, którego od jakiegoś czasu pragnąłem. Tak, od zawsze najciężej było przyzwyczaić się do treningów.
- Na dzisiaj koniec.- powiedział trener, gdy stanęliśmy wokół niego. - Dobra robota. Pamiętajcie, sezon niedługo się zaczyna i odpuszczenie teraz nie miałoby najmniejszego sensu. Będziemy trenować coraz ciężej. Jutro zaczniemy od siłowni, potem potrenujemy zagrywkę i atak. Do widzenia, jesteście wolni.
Po około dwudziestu minutach wyszedłem z szatni w towarzystwie Karola.
- Nie czuję rąk. - skrzywił się, poruszając barkami.
- Spokojnie, jutro będzie gorzej. - powiedziałem. Miał rację, dzisiejsza siłownia była prawdziwą katorgą.
- Potrafisz pocieszyć. - zaśmiał się pod nosem, gdy wyszliśmy z budynku. Bez dalszych rozmów, doszliśmy do mojego samochodu.
- Słyszałeś, że na pierwszy mecz nie sprzedają już biletów? - odezwał się Kłos, gdy odpalałem silnik.
- Serio? - uniosłem brwi w wyrazie zszokowania. - A dla nasz jeszcze będą?
- Zapewne tak. - odpowiedział i spojrzał na mnie, marszcząc brwi. - Kogoś planujesz...?
- Zaprosiłem Nel na ten mecz.
- Kuzynkę Konara?
- Tak.
- Czyli cały czas zmierzacie do przodu? - uśmiechnął się
- To jest przecież tylko mecz, nic takiego.
- A jednak to coś oznacza!
- Pieprzysz głupoty. - skomentowałem krótko, choć dobrze wiedziałem, że ma rację.
- No pewnie. Jeszcze mi powiedz, że nie zależało ci na jej zgodzie?
- Sam nie wiem...
- Zależało ci, wiem o tym.
Przewróciłem oczyma i skręciłem w ulicę Kłosa.
- Możecie wpaść, Ola jutro przyjedzie. Może w końcu uda nam się lepiej zapoznać...
- Zapoznać? - zdziwiłem się.
- No tak, przecież mieszkacie ze sobą już chyba miesiąc, a nic o niej nie wiem, nie mówiąc już o Oli. Chcę tylko zobaczyć, co mogło ci się w niej tak spodobać! - powiedział szybko, bo, jak się domyśliłem, spojrzałem na niego nieco zbyt chłodno. - Nie mam zamiaru mieć z nią bardziej bliskiego kontaktu, niż powinienem.
- Jasne, pogadam z nią o tym. - odparłem, po czym zaparkowałem przy chodniku.
- Daj mi znać, na razie. - powiedział ściskając moją dłoń i wychodząc z samochodu.
Odjechałem spod jego bloku w stronę mojego domu. Po około dziesięciu minutach wysiadłem już z samochodu i otwierałem drzwi wejściowe.
- Wróciłaś już? - powiedziałem głośno, ale nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Poszedłem do kuchni, salonu i jej pokoju, ale nigdzie Jej nie zastałem. Wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem jej numer.
- Tak? - odezwał się kobiecy głos.
- Gdzie jesteś?
- Właśnie weszłam na osiedle, za chwilę będę.
- Okej, czekam. - powiedziałem, po czym rozłączyła się. Poszedłem do kuchni, gdzie odgrzałem dla nas jedzenie,
Po około pięciu minutach (nie, żebym co chwilę patrzył na zegar, czy coś...) usłyszałam otwierające się drzwi. Dziewczyna zdjęła buty i kurtkę, po czym weszła do salonu. Miała lekko rozwiane włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Piękny uśmiech.
- Przepraszam, trochę za wolno wracałam.
- Nic nie szkodzi. - odpowiedziałem spokojnie, choć nie było to łatwe. - Chodź, zjemy coś. Pewnie jesteś wykończona?
- Nie do końca. - powiedziała z wesołą nutą w głosie.
- Coś się stało? - zapytałem zaciekawiony jej odmiennością.
- Czemu pytasz?
- Zachowujesz się jakoś... inaczej.
- Za chwilę wszystko ci opowiem.
Przystałem na to i weszliśmy do kuchni, gdzie zjedliśmy w ciszy obiad, po czym zamknąłem oczy i przeciągnąłem się, czując wyraźne zmęczenie.
- Może przejdźmy się po okolicy? Jest przecież tak ładnie. - odezwała się, patrząc za okno. Było ponuro, a odgłos wiatru nie zachęcał do wychodzenia na dwór. Nie wróżyło to zbyt dobrze, ale skoro tego chciała...
- Pewnie. - odpowiedziałem i po chwili byliśmy na zewnątrz, gdzie walczyłem z szczęką, żeby nie zaczęła obijać moich zębów o siebie.
Przeszliśmy kawałek i Ona także odczuwała już zimno.
- Może wróćmy? Przecież widzę, że marzniesz. - powiedziałem, a ona spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Nie, tak jest dobrze.
Zaśmiałem się pod nosem i zarzuciłem jej na plecy moją kurtkę. Podziękowała mi krótko; wyglądała jeszcze drobniej, niż zawsze.
- No to co takiego ci się przydarzyło? - zacząłem temat, który mnie męczył.
- Znalazłam pracę. - spojrzała na mnie, chyba wdzięczna, że w końcu to poruszyłem.
- Jak to, już? - otworzyłem szerzej oczy. - Przecież od wczoraj jej szukasz?
- Tak, racja. Właściwie sama traciłam już nadzieję, że cokolwiek znajdę, aż nie trafiłam do tej pizzerii...
- Jakiej?
- "Amigo".
- Nie kojarzę.
- W sumie jest daleko położona i, z tego co zauważyłam, nie mają zbyt wielu klientów.
- Zapewne dlatego. - powiedziałem. - Naprawdę chcesz tam pracować?
- Tak,  - odpowiedziała stanowczo.
- Ale naprawdę nie musisz...
- Już chyba o tym rozmawialiśmy? - uniosła brwi, cały czas się uśmiechając. - Uwierz mi, naprawdę tego chcę.
Spojrzała mi w oczy, lekko się uśmiechając. Nie mógłbym się z nią o to kłócić.
- W takim razie spodziewaj się mnie któregoś dnia. I niech tylko ciasto będzie niedopieczone! - zaśmiałem się.
- Postaram się. - spuściła wzrok na swoje buty. - Jeszcze raz dziękuję ci, że się na to zgodziłeś.
- Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. - powiedziałem.
- Chyba już jestem. - powiedziała cicho.
Zerknąłem na jej zamyślony profil. Znowu zauważyłem, jak bardzo zmieniła się przez te kilka-kilkanaście miesięcy. Poznałem ją jako rozkapryszoną, tajemniczą dziewczynę, z którą ciężko było nawiązać jakikolwiek kontakt. Depresja, którą przeżyła, bardzo ją zniszczyła. Pokochałem ją i chciałem być przy niej cały czas. A kiedy już staliśmy się parą, ona znów nie potrafiła żyć, trafiła do szpitala. Byłem głupi, nie mogąc zdobyć się na spotkanie z nią. Dlaczego tak było? Nie wiem, być może bałem się, że mnie to przerośnie. I dopiero, gdy znów ją spotkałem, zrozumiałem, że powinienem być przy niej nawet w czasie prania mózgu, które zrobili jej w psychiatryku.
A teraz? Teraz jest zupełnie inna, pozytywna jak nigdy. I mimo tej zmiany, dalej pragnąłem widywać ją co dzień, przeżywać z nią najważniejsze momenty życia...
Nie byłem jednak pewny, czy ona czuje to samo.
- Spójrz. - wskazała na drzewo, z którego dzięki wiatrowi, zaczęły opadać liście. - Piękne, prawda?
- Tak. - nie skończyłem nawet tego słowa, a ona już przyspieszyła kroku i zbliżyła się do tego miejsca. Podążyłem za nią.
Wydawało mi się nierealne, żeby tak cieszyć się z liści, ale ona po prostu... była sobą.
Przykucnąłem i zebrałem większe liście, tworząc z nich bukiet.
- Weź je do domu. - podałem je jej, a ona po raz pierwszy dotknęła mojej dłoni. Delikatne opuszki na moment połączyły się z moją skórą, wywołując u mnie ciarki. W tej samej, jakby zwolnionej chwili, spojrzała w moje oczy ze zdziwieniem.
- Dziękuję. - wypowiedziała.
Na moment zabrakło mi powietrza.
Taka krucha, taka idealna...
Zapragnąłem być bliżej niej, dotknąć chociażby jej twarzy, włosów...
Ona jednak spuściła wzrok. Puściłem liście.
- Może idźmy już do domu? - zaproponowałem, a ona przytaknęła. Ruszyliśmy w powrotną drogę, nie mówiąc nic.
Będąc już w domu, znaleźliśmy wazon i postawiliśmy w salonie bukiet. Uśmiech na Jej twarzy sprawiał mi wielką przyjemność, a w brzuchu wirowały motyle. Tak, zdecydowanie wciąż była dla mnie kimś wyjątkowym.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć jesień w górach. - powiedziała nagle, gdy siedzieliśmy w salonie, pijąc herbatę.
- Kiedyś możemy tam pojechać - powiedziałem. - oczywiście, jeśli będziesz chciała tam być ze mną...
- Oczywiście, chciałabym. - odparła. - Ale póki co, muszę dobrze poznać Bełchatów, a to takie piękne miejsce...
Masz rację, pomyślałem, a z Tobą u boku z każdym dniem staje się coraz piękniejszym...




----------------------------------------
Jest jeszcze piątek (23:54!), tak jak obiecałam, dodaję.

To jest głupie, ja jestem głupia, przykro mi....

Przepraszam, że tu się nie odzywam, najzwyczajniej w świecie nie mam czasu.

Tyle na ten temat...


Swoją drogą, czy jest jeszcze ktoś, kto oglądał "Miasto44" i do teraz ryczy jak o tym filmie pomyśli, czy tylko ja jestem taka nienormalna? ;__;


Ściskam, Misu :*

PS. Zapraszam na aska ;)

sobota, 20 września 2014

#5 Bo wszystko jest przed nami, nie ma co się w tył odwracać




Czasami zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nigdy się nie zmieniła.
Pamiętam, że przed pójściem do szpitala (a nawet przed moją depresją) bywałam często opryskliwa. Ludzie nieraz patrzyli na moje zachowanie z odrazą lub rzucali kąśliwe uwagi, ale nigdy się nimi nie przejmowałam.
Nawet poznając kolegów Dawida czy ludzi z uczelni starałam się ich do siebie zniechęcić. Dlaczego? Sama teraz nie wiem...
A co by się stało, gdybym odstraszyła sobą Andrzeja? Gdzie znajdowałabym się w tym momencie?
Nie mogłam sobie tego wyobrazić.

Siedziałam właśnie w jedno z wczesnojesiennych popołudni w salonie, wsłuchując się w skoczną, radiową muzykę i po raz kolejny rozmyślając o tym, co mnie spotkało.
Drzwi wejściowe otworzyły się szybko (wymienione kilka dni wcześniej).
- Jestem! - usłyszałam głos wydobywający się z przedpokoju. Wstałam z fotela, przeszłam do kuchni i zajęłam się robieniem kawy. Po chwilowym krzątaniu się po domu, w kuchni pojawił się Andrzej.
- Jak było? - zapytałam, uśmiechając się do niego.
- Nie najgorzej. - wyznał, zabierają się za jedzenie obiadu. - Co prawda ostatnio jest ciężej niż w większości, ale w końcu w przyszły piątek gramy pierwszy ligowy mecz. Dobry ci wyszedł ten kurczak!
- Dzięki. - zaśmiałam się, opierając się o blat.
- Poważnie, nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz.
- Czyli niedługo gracie, tak? - zmieniłam szybko temat.
- Tak, o 20:15. - mówił. - Przyjdziesz?
- Chętnie. - powiedziałam i w tym samym momencie zagotowała się woda. Zalałam nią dwa kubki. - Jeszcze nigdy nie byłam na waszej hali.
- Racja, powinnaś to zmienić. - uśmiechnął się, gdy po chwili sprzątał już pusty talerz. Wziął kubki i zaniósł je do salonu. - Na dworze robi się coraz zimniej, mimo, że to dopiero koniec września.
- Za to jest coraz bardziej kolorowo. - powiedziałam, spoglądając za okno na czerwieniejące liście drzew. - Dawniej nie lubiłam jesieni...
- A teraz lubisz?
- Zza okna wygląda całkiem sympatycznie. - zaśmiałam się, chwytając parzący kubek w dłonie.
- No tak, też chciałbym siedzieć cały dzień w domu. - pokręcił głową z udawanym niesmakiem.
- To wcale nie jest takie przyjemne. Chętnie wychodziłabym, ale odwiedziłam już chyba każde możliwe miejsce w tym mieście.
- I nie znalazłaś takiego, które szczególnie polubiłaś? - zapytał jakby z niedowierzaniem w głosie.
- Jest wiele pięknych, ale chyba w żadnym nie mogłabym bywać codziennie. - powiedziałam.
- Może takim miejscem zostanie Energia? - uniósł brwi, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
- Naprawdę aż tak bardzo uwielbiasz tę halę?
- No, może dałbym radę grać w innym miejscu, ale jest w niej coś takiego, co sprawia, że z radością chodzę do pracy.
I nagle zrozumiałam:
- Może ja też powinnam pracować? - wypowiedziałam moje myśli na głos.
- Ale po co?
- Mam już 24 lata, a ty pytasz, po co miałabym się ruszyć i zacząć zarabiać? Chociażby po to, żeby zrobić coś naprawdę pożytecznego.
- Twoje obiady są bardzo pożyteczne! - powiedział z nutą oburzenia. - Och proszę cię!
- Nie mogę wiecznie żyć na twoim garnuszku.
- Przesadzasz. - skomentował krótko.
Zamilkliśmy. Wzięłam głęboki oddech i zapatrzyłam się w widok za oknem. Kasztan za oknem nabierał naprawdę poruszających kolorów. Wstałam i podeszłam do drzwi balkonowych. Dotknęłam palcami zimnej szyby i przysunęłam się do niej, by zobaczyć, jak dziś wygląda reszta roślin; każdy cal zachwycał tak samo mocno.
Przekręciłam klamkę i wyszłam na taras. To śmieszne, ale jeszcze nigdy tu nie byłam. Kontakt skarpetek z chłodnymi kamieniami okazał się dziwnie przyjemny. Otoczyłam się ramionami i wzięłam głęboki wdech.
Niebo stawało się coraz ciemniejsze i zachmurzone, dokładnie takie, jakie powinno być jesienią.
- Teraz wierzysz mi na słowo, że jest zimno? - zapytał stojący koło mnie Wrona. Dopiero teraz go dostrzegłam.
- Mam po prostu potwierdzenie. - odpowiedziałam cicho. Zaśmiał się krótko.
- Podoba mi się tu.
- Tak, jest miło.
- Wręcz magicznie. - rzekł, po czym spojrzał na mnie.
To śmieszne, ale kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. Niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, ale nie opuszczałam wzroku, wręcz przeciwnie, utrzymywałam go wciąż w górze.
- Może... Może wejdźmy do środka? - wskazał na moje stopy, które podkurczały się z zimna.
- Jasne. - mruknęłam cicho i weszłam do ciepłego pomieszczenia. Po chwili usłyszałam za sobą odgłos zamykanych drzwi i kroki.
- Naprawdę nie musisz...
- Andrzej, proszę. - powiedziałam spokojnie odwracając się do niego. - Daj mi spróbować.
- Po prostu martwię się o ciebie.
- Dlaczego?
- Obawiam się, że możesz nie dać sobie rady... po tak długiej przerwie od pracy.
- W takim razie spróbuję cokolwiek znaleźć, a po tygodniu powiem, czy dalej chcę pracować, okej?
Bez jego pozwolenia nie zdziałam za wiele, pomyślałam, potrzebuję jego zgody.
Uniosłam głowę wysoko i spojrzałam w jego oczy, w których szybko wyczytałam niepewność. Nie wiedziałam, co może się stać...
- Niech ci będzie.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się szeroko i, nieświadoma tego, co robię, zarzuciłam ręce na jego szyję i przytuliłam się do jego ciała.
Dotarło do mnie, co robię dopiero, gdy na lędźwiach poczułam jego ręce. Szybko stanęłam na całych stopach na ziemi i spuściłam wzrok na swoje stopy.
- Nie ma za co. - zaśmiał się. Czułam na sobie jego palący wzrok...
- Zacznę od zaraz. - powiedziałam, odwracając się gwałtownie i idąc w stronę swojego pokoju.
Udało się, po chwili usłyszałam dość głośno puszczoną muzykę, dochodzącą z salonu. Zamknęłam drzwi, po czym usiadłam na łóżku. Dotknęłam swoich gorących policzków; co ja właściwie zrobiłam?! Nie chciałam tak na to zareagować...

Wzięłam na kolana laptopa i zaczęłam przeglądać strony z ofertami pracy. W rubrykę miasto wpisałam Bełchatów (70 propozycji).
...jego reakcja jednak też była dziwna. Podejrzewałabym, że szybciej odsunąłby mnie lekko od siebie i zapytał, co właśnie robię, niż przytulił mnie jeszcze bardziej. Zupełnie tak, jakby wiedział, że tak zareaguję...
Czemu oni mają takie wymagania? Praktyka w zawodzie? A gdzie uwzględniają pobyt w szpitalach?
Westchnęłam, wyłączyłam stronę i położyłam się wzdłuż łóżka.
Podjęcie decyzji o pracy było pierwszym krokiem do samodzielności. Reszta może okazać się o wiele cięższa...


----------------------------------------------------------------------------

Obiecałam, że dodam wieczorem, jest co prawda już noc, ale liczy się, że jest.
Treść nie jest długa, nie jest powalająca, ale póki co (mam nadzieję) chyba może być. ;)

Co tam u Was? Jak początek roku szkolnego? ;)
U mnie nie za ciekawie. już mam dość. Pierwszy raz w życiu jestem chora na początku roku szkolnego. Na dodatek muszę przerwać na miesiąc wszelki ruch i bieganie (moje uzależnienie, serio) przez bolące kolana.
milusio... :>

Ojej... Nie pisałam tu nic od sierpnia, więc nie mówiłam nic o Mistrzostwach.
Powiem krótko: gdyby ktoś kazał powiedzieć mi, co pięknego jest w siatkówce, kazałabym mu obejrzeć ceremonię otwarcia (pierwszy raz popłakałam się na tego typu imprezie), żeby odsłuchał Mazurka Dąbrowskiego śpiewanego przez 62 tysiące gardeł. Włączyłabym mu także jakikolwiek mecz z Polakami, a najlepiej jeden z ostatnich z Brazylią lub Rosją. Wtedy ujrzałby cudowność tego sportu!
Gra Polaków wciąż mnie zachwyca, trzymam kciuki, żeby i dziś rozgromili Niemców (i tak będzie!).


Dodałam bohaterów. Nie jest to jeszcze skończone, ale z czasem będą się pojawiały nowe postaci :)
W razie jakichkolwiek pytań, zachęcam do pytania.
Będę się tu pojawiać częściej, zaczyna się ta ciekawsza część opowiadania.
Prosiłabym jednak o jakąś lekką motywację, niekiedy odzew że ktoś tu jest, ktoś czyta, okej? :>

Ach, no właśnie, szykuję coś nowego, innego... ^^ Szczegóły już niebawem.


Misu. :)

czwartek, 21 sierpnia 2014

#4 Wiem, że się nie poddam, nawet kiedy się wywracam




- Co robisz? - zapytałem, podchodząc do dziewczyny.
- Przeglądam swoje stare prace. - rzekła smutno, ale przesunęła się nieco w bok, robiąc mi miejsce. Zdziwiła mnie Jej nagła chęć do spędzania wspólnie czasu. Nie czekając jednak dłużej, usiadłem obok i wpatrzyłem się w przedstawiane przez Nią obrazy.
Widziałem trud włożony w każde przyłożenie ołówka, a im dalej przewijała, tym lepiej można było go dostrzec. Wiele z nich było powyginanych, niekiedy zgiętych w pół, a nawet oblanych kawą. Mimo tego każda z ilustracji wywierała na mnie ogromne wrażenie.
Tematyka prac była przeróżna, poczynając na jasnych krajobrazach, przez martwą naturę, kończąc na portretach. Właśnie one przyciągnęły najbardziej moją uwagę.
Pierwszy z nich przedstawiał dorosłą kobietę. Starannie ułożone ciemne włosy sięgały jej do karku, a na twarzy gościł uśmiech. Znałem te oczy, najpiękniejsze oczy na świecie: Jej błyszczące, zielone oczy.
- To twoja mama?
- Tak. - uśmiechnęła się. - Zrobiłam to jak miałam 15 lat. Niedługo po tym zmarła, a wraz z nią mój ojciec.
Wiem, przecież doskonale pamiętam moment, w którym mi o tym mówiłaś...*
- Przykro mi. - powiedziałem cicho.
- Najwidoczniej tak musiało być. - wzruszyła ramionami i kontynuowała przegląd.
Większość postaci była mi znana; między innymi znalazłem młodego Konara, jej brata, ciotkę, którą spotkałem na weselu Dawida...
W pewnym momencie zamarłem. Kiedy przewijała kartkę, zauważyłam ciemną postać. Widząc w pełni tą twarz, bez problemu ją rozpoznałem. Ten lekceważący uśmiech, dzikie spojrzenie... Dokładnie takie widziałem dawniej w jej pokoju na zdjęciu z Olkiem...
- Mogę? - nie czekając na odpowiedź, wyrwałem z jej rąk szkicownik. Krótką chwilę udawałem, że przyglądam się pracy, odwracając ją od Niej. - Masz prawdziwy talent.
Patrząc na nią, przewróciłem kartkę na następną i ustawiłem wszystko tak, jak było. Udało się, nie zauważyła zmiany, a na Jej twarz wstąpiło zarówno zdziwienie, jak i uśmiech.
Odwróciłem głowę i w grafitowych odcieniach ujrzałem... siebie.
Siedziałem na fotelu w ich mieszkaniu w Bydgoszczy, czytając książkę. Niesamowity był sposób, w jaki oddała moje skupienie na lekturze. Każdy fragment był idealnie wykończony, tak jakby spędziła przy tym ogrom czasu.**
- Pamiętasz to? - zapytałem, spoglądają na Nią.
- Nie do końca. - zmarszczyła brwi. - To było zapewne któregoś z tych wiosennych dni, kiedy byłeś u nas.
- Też tak podejrzewam. - uśmiechnąłem się, a ona była widocznie zakłopotana. Nabrała dużo powietrza w płuca.
- Rysuję wielu ludzi. - wyjaśniała. - Mój wykładowca był wymagający i za każdym razem chciał, żebyśmy pokazywali mu kogoś nowego...
- Jasne, rozumiem. - odpowiedziałem, nie przestając wyginać usta.
- Nie śmiej się ze mnie! - oburzyła się, odsuwając się nieco w tył. Nawet ze złością wypisaną na twarzy zdawała mi się najpiękniejszą osobą na świecie.
- Przecież tylko się uśmiechnąłem. - uniosłem ręce w górę. - Widziałem przecież wiele osób w twoim szkicowniku, wierzę ci.
- Nie kłam. - zmrużyła oczy.
- Miałbym kłamać?! - żachnąłem się, z trudem hamując śmiech. - Brzydzę się kłamstwem!
- Uważaj, bo ci uwierzę. - uniosła jedną brew w górę.
Przysunąłem się do niej, jednocześnie spoglądając jej głęboko w oczy.
- Twój wykładowca był bardzo wymagający. - mówiłem spokojnie. - To zrozumiałe.
Dziewczyna zamrugała dosyć szybko i zatrzymała w płucach powietrze.
Mogłem dokładnie przyjrzeć się Jej twarzy; tak pięknej i cudownej jak kiedyś. Pełne, jasnoróżowe usta były półotwarte. Na bladej cerze zauważyłem ledwo widoczne zaróżowienia na policzkach, a w oczach... W cudnych, zielonych oczach skrywała się ciekawość, a zarazem strach i tajemnica, którą chciałem poznać.
- Masz... piękne oczy. - odezwałem się, a ona uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję. - spuściła wzrok. - Ty też.
Tego się nie spodziewałem. W moim brzuchu po raz pierwszy od dłuższego czasu odezwały się motyle, znów dzięki Niej...
Już dobrze wiedziałem, że było warto czekać pół roku, by Ją ujrzeć.




Jego oczy zdawały się wpatrywać we mnie bez ustanku. Nie byłoby w tym niczego dziwnego; w końcu się do tego przyzwyczaiłam. Pierwszy raz jednak od mojego przybycia do Bełchatowa, ten wzrok mi nie przeszkadzał.
Odkryłam, że to wszystko, co mówili w szpitalu jest prawdą: ludzie są wspaniali, tak jak całe życie.
W czasie moich dwudziestu kilku lat życia spotkało mnie mnóstwo dobrego i powinnam to docenić.
Dlaczego nagle to dostrzegłam? Cóż, spacer po Bełchatowie dał mi dłuższą chwilę na przemyślenia.
Idąc ulicami spotykałam wiele ludzi. Większość z nich spieszyła się do pracy lub szkoły, nie zwracając na mnie uwagi. Jednak po kilkunastu minutach chodu, zauważyłam idącą naprzeciw starszą kobietę. Miała ze sobą na smyczy psa, a na twarzy uśmiech. Odwzajemniłam go niepewnie, a ta odezwała się do mnie: "uśmiechaj się częściej, nieźle ci to wychodzi". Zdziwiona dopiero po chwili zorientowałam się, że staruszka jest już daleko za mną.
Wzięłam sobie jej słowa do serca i z uśmiechem na ustach szłam przed siebie, zarażając nim innych.
Właśnie wtedy zrozumiałam, że ludzie są pięknymi istotami i nie mogę być sceptycznie nastawiona na wszystko, co z nimi związane.
Dlatego siedziałam w tym momencie obok Andrzeja, patrząc mu w oczy.
- Jak ci minął dzień? - zapytałam, przerywając ciszę.
- W sumie tak jak zawsze. - wzruszył ramionami. - Trening, obiad z Karolem i Zatim, zamiana strojów w domu, zabranie Kłosa z jego mieszkania, kolejny trening. Tak to wygląda od jakiegoś czasu. - skończył i wziął głęboki oddech. - A ty, spędziłaś cały dzień na zwiedzaniu?
- Tak. - odpowiedziałam krótko, po czym od razu zmieniłam temat: - Karol to twój dobry przyjaciel, prawda?
- Przyjaźnimy się od kiedy pamiętam - uśmiechnął się pod nosem. - i do teraz nie wiem dlaczego tak jest.
- Bo jesteście sobie potrzebni. - powiedziałam cicho.
- Masz rację. - przyznał. - A ty, wspominałaś o jakiejś Kindze, zgadza się? - kiwnęłam głową. - Kim ona jest?
- Och, Kinga jest delikatną, kruchą dziewczyną ze szpitala. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu. To jej, poza Bronkiewiczem, ufałam najbardziej przez ten czas. Trafiła tam przez próbę samobójczą, ale gdy wychodziłam, była już w bardzo dobrym stanie. Byłam z niej bardzo dumna, gdy przestała rozdrapywać zaschłe rany na gardle i opowiedziała o problemach swojej terapeutce.
- Czyli jej pomogłaś?
- W pewnym sensie tak, choć najwięcej zrobili dla niej lekarze.
- Mimo wszystko na pewno jest ci za to wdzięczna. - powiedział.
Uśmiechnęłam się do niego, nie do końca rozumiejąc, z jakiego powodu za każdym razem mówi o mnie jak najlepiej.
Kiedy wspomniałam o Kindze, pomyślałam też o moim terapeucie; obiecałam mu, że będę się do niego odzywać...
- Może chciałabyś ze mną obejrzeć film albo...
- Pewnie. - odrzekłam, obiecując sobie, że zadzwonię już niedługo. Wstaliśmy i skierowałam się za nim do salonu. Byłam tu chyba pierwszy raz od mojego przyjazdu.
Już po chwili oglądaliśmy początek jakiegoś filmu. Pierwsze kadry ukazywały głównego bohatera, gdy Wrona odezwał się:
- Wiesz, dziś na treningu rozmawiałem na treningu z niektórymi o wczorajszym wieczorze. - wyznał.
- Podobało im się?
- Tak, oczywiście. - odpowiedział spokojnie. - Mówili też o tobie.
- Och, serio? - zdziwiłam się, a mój brzuch zrobił nieprzyjemnego fikołka.
- Tak. - odpowiedział. - I mimo tego,że niewiele się odzywałaś, polubili cię.
- Jak to? Przecież miałam wrażenie, że mnie nie znoszą.
- Tylko ci się wydawało. - mówił. - Karol zapytał nawet, czy wyszlibyśmy razem z nim i... Olą. - powiedział, po czym szybko dodał" - ale myślę, że na dzisiaj starczy ci chodzenia, prawda?
- Tak, nie mam już ochoty nigdzie wychodzić.
- Dlatego zostaliśmy tutaj. - uśmiechnął się.
Wróciliśmy do oglądania filmu, zupełnie nie wiedząc już, o czym jest. Nie widziałam już sensu w oglądaniu go.
- Powiedz, będąc w szpitalu, słuchałaś muzyki?
- Czasem coś nam puszczali w celach terapii, ale nie przepadam za klasyką.
- Nie tęskniłaś za swoją muzyką?
- Na początku tak - wyznałam.- ale miałam tyle zajęć, że właściwie nawet zapomniałam, czego słuchałam niedawno.
- Już rozumiem. - Powiedział cicho. - Chcesz czegoś posłuchać?
- A czego słuchałam przed pójściem do szpitala?
Mężczyzna bez słowa wstał i włożył do odtwarzacza jakąś płytę. Po chwili z głośników popłynęła muzyka.
- Myslovitz. - powiedział i z powrotem usiadł na sofie.
Wsłuchiwałam się w wyjątkowo znajomy mi głos. Znałam tę piosenkę, znałam każde jej słowo, wyśpiewywane przez wokalistę...
Widząc zdziwienie na mojej twarzy, Andrzej zaśmiał się pod nosem.
- Skąd znam ten zespół? Dawniej słuchałam innej muzyki. - zwróciłam się do niego.
- Słuchaliśmy go razem.
Sam fakt, że czegoś słuchaliśmy kojarzyłam, ale nic poza tym.
- Ta była twoją ulubioną piosenką. - rzekł, gdy z głośników wypłynęła inna, spokojniejsza melodia. - "Gadające głowy 80 06"
Wsłuchiwałam się  w słowa, które były równie piękne, co dźwięki instrumentów.
- Wciąż mi się podoba. - wyznałam, a on spojrzał na mnie lekko zmrużonymi oczyma. Nie zauważyłam w nich jednak ani trochę złości, a wręcz przeciwnie - spokój i zamyślenie.
- Tak, mi też. - powiedział. - Nawet nie wiesz jak bardzo.
Odwróciłam speszona wzrok.
- Dlaczego chciałeś, żebym u ciebie była? - zapytałam.
- Sam nie wiem. - odpowiedział spokojnie. - Chyba chciałem, żeby nasza... znajomość znów zaistniała.
- Chyba naprawdę mnie lubiłeś. - zaśmiałam się.
- Wciąż cię lubię. - powiedział poważnie. - I do teraz ciężko mi uwierzyć, że jesteś tu, ze mną.
Spojrzałam na niego, nieco zdziwiona. Nie żartował
- Ja ciebie też. - powiedziałam, uśmiechając się. - Jesteś dla mnie za dobry, żebym mogła cię nie lubić.
- Dzięki. - mruknął i wywrócił teatralnie oczyma, tracąc przy tym całą powagę.
- Mogłabym iść pogadać z Dawidem? spytałam, bo odejście w trakcie rozmowy bez słowa byłoby niezbyt miłe.
- Pewnie. - odpowiedział. - Możesz go ode mnie pozdrowić?
Kiwnęłam głową i poszłam do swojego pokoju.
Odłączyłam telefon od ładowarki i wybrałam numer mojego kuzyna.
- Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie.
- To ja. - powiedziałam.
- Cześć, co u ciebie? - zapytał
Opowiedziałam mu, co robiłam przez cały dzień, a on słuchał tego w ciszy.
- Ach, masz pozdrowienia od Andrzeja. - powiedziałam na końcu.
- Od Andrzeja? - zdziwił się.
Tak, przed chwilą rozmawialiśmy.
- I jak?
- Dobrze, dogadujemy się. Zapamiętałam go zupełnie inaczej, niż jest naprawdę.
- Jest lepiej niż podejrzewałaś?
- Zdecydowanie. - uśmiechnęłam się.
- W takim razem wracaj do niego. Muszę iść, Ania mnie potrzebuje. Dobranoc.
- Dobranoc. - powiedziałam, po czym się rozłączył.
Siedziałam jeszcze przez chwilę, w ręku ściskając telefon. Przejechałam kciukiem po jego ekranie.
Naprawdę go polubiłam. Zastępował mi Dawida, ale na pierwszy rzut oka można było dostrzec różnicę między nimi. Dawid był stanowczy, potrafił mnie opieprzyć za jakąś złą decyzję, co często przeradzało się w kłótnie. Jednakże często pomagał mi, motywował do działania. Andrzej ani razu nie miał mi niczego za złe. Zwracał się do mnie tak, by mnie nie zranić. No i chciał mnie wszędzie ze sobą zabierać, podczas gdy Dawid wolał wychodzić jedynie z Anią.
Wrona był dla mnie po prostu kochany.
Odłożyłam telefon i postanowiłam zrobić to, co zalecał mi kuzyn. Po drodze spojrzałam w lustro, przy którym poprawiłam nieco włosy i odetchnęłam głęboko.
Poszłam prosto do salonu, w którym spędziliśmy resztę wieczoru.




----------------------------------------------------------------------
Odwołanie do rozdziałów:
*10. W końcu nic nie jest pewne, a ludziom nie można ufać. (prawie na końcu jest wypowiedź Nel odnośnie śmierci jej matki.)
**16. Czułam jakby jakaś niewidzialna siła zaciągała mnie tam, gdzie był on.
czuję się tak profesjonalnie xD


Hej, hej!
Nie było mnie tu jakiś czas, fakt. Ale chyba szybciej niż ostatnio, prawda? :D

Jak Wam minęły wakacje? :>
Niestety, patrząc na kalendarz nie da się nie zauważyć nadchodzącego września... Ktoś boi się go tak jak ja? ;__;

Napisałabym tu o "Drużynie" lub co myślę o nieobecności Kurka na MŚ, ale myślę, że już się naczytałyście na te tematy, więc oszczędzę trochę moją klawiaturę. :D

O ile pozwoli mi na to szkoła, postaram się tu niedługo pojawić.
Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam *ask*

Pozdrawiam, Misu :)

piątek, 25 lipca 2014

#3 Zaczekaj na mnie, udowodnię Ci, że warto.




Ludzie potrafią obdarzyć nienawiścią praktycznie wszystko: psa sąsiada, biegające dzieci czy choćby pomocną dłoń drugiego człowieka. Istnieje jednak pewien odgłos, którego nie trawią wszyscy znani mi ludzie: dźwięk porannego budzika.
Otworzyłem leniwie oczy i wyłączyłem drażniący alarm, po czym jednak zasłoniłem je przedramionami . Sobotnie treningi nigdy nie przychodziły mi z łatwością. Odsłoniłem twarz i wstałem z łóżka. Przeciągnąłem się leniwie i ruszyłem ku kuchni.
Kiedy, ziewając, wchodziłem do pomieszczenia, na moment stanąłem jak wryty.
Siedziała na drewnianym krześle z lekko pochyloną głową. Dłonie spoczywały splecione na udach, a czubki palców u stóp dotykały lekko brązowych płytek.
Wyglądała jak postać ze snu; brązowe lekko kręcące się włosy układały się na lewym ramieniu, oczy miała przymknięte. Ubrana była w czerwoną, luźną koszulkę na szerokich ramiączkach  i krótkie, jeansowe spodenki. Jej blada cera wydawała mi się jeszcze bledsza, a usta czerwieńsze niż zwykle. Sprawiała wrażenie kruchej, bojaźliwej istotki.
 Usłyszawszy, że ktoś się zbliża, spojrzała w górę, a na mój widok uniosła lekko jeden kącik ust. Zastanawiałem się, czy powinienem podejść, czy może nie, a w końcu zdecydowałem się na włączenie ekspresu do kawy.
- I jak, wyspałaś się? - odezwałem się nasypując brązowego proszku do sprzętu.
- Tak, bardzo szybko usnęłam. - odpowiedziała, wodząc dłuższą chwilę wzrokiem po stole. - A ty?
- Też. - wyłożyłem na stół wszystko, czego można było użyć do śniadania, po czym oparłem się o blat i czekałem na kawę. - Dawno wstałaś?
- Tak, jakiś czas temu, ale nie patrzyłam na zegarek. - patrzyła na mnie z poważnym wyrazem twarzy. - Którą mamy godzinę?
- Siódmą. - odpowiedziałem, zalewając dwa kubki czarnym napojem. Jeden z nich postawiłem przed nią, a drugi wziąłem w dłonie i usiadłem naprzeciw niej. Zacząłem przygotowywać sobie jedzenie, a ona patrzyła tylko na moje ruchy. - Nie jesz?
- Nie mam ochoty.
- Powinnaś coś zjeść. - podałem jej świeżo zrobioną kanapkę.
- No dobrze. - chwyciła ją w drobne dłonie i po chwili z grymasem ją ugryzła. Nie potrafiłem się nie uśmiechnąć, a ona od razu to zauważyła. - Zrobiłam coś nie tak?
- Nie, wszystko jest w porządku! - uniosłem dłonie w górę.
- W takim razie co cię śmieszy? - ściągnęła brwi.
- Nic mnie nie śmieszy. - mówiłem, patrząc jej w oczy. - Po prostu cieszę się, że tu jesteś.
Kiwnęła tylko głową i kontynuowała jedzenie, a między nami zapadła cisza.
Gdy oboje kończyliśmy śniadanie, odezwałem się:
- Masz jakieś plany na dziś?
- Chciałam zobaczyć miasto. - powiedziała. - A ty?
- Poza treningami żadnych.
- To musi być ciężkie, prawda?
- Treningi?
- Wszystko. Cały czas musicie być w formie,  wygrywać spotkania, podróżować... Nie wyobrażam sobie tego.
- Każdy zawód wymaga poświęceń. - powiedziałem upijając ostatni łyk kawy. - Podwieźć cię gdzieś?
- Pojadę tylko z tobą. - mruknęła, po czym wstała. Zrobiłem to samo i zacząłem sprzątać ze stołu.
Dziewczyna zaczęła zgarniać wszystko ze mną, lecz szybko wyjąłem Jej z rąk talerze.
Zaległa między nami męcząca cisza.
- Od razu chcesz się wybrać na miasto? - zagaiłem.
- A co w tym złego?
- No wiesz, myślałem, że będziesz chciała się najpierw tu zadomowić.
- Chcę się tylko nieco rozejrzeć, raczej nie będę długo.
- W porządku. - mruknąłem. - Może potrzebujesz czegoś?
- Chcę tylko porozmawiać z Dawidem. - powiedziała.
- Czyli mam cię zostawić samą, tak?
- Gdybyś mógł... - uśmiechnęła się lekko. - Byłabym wdzięczna.
Nie podobał mi się ten pomysł. Konar wiedział coś więcej niż ja, coś ważnego...
- Pewnie, nie będę przeszkadzał. - odwzajemniłem wygięcie warg i wyszedłem z pomieszczenia.
Wszedłem do łazienki i opłukałem twarz zimną wodą, po czym spojrzałem w swoje odbicie w lustrze. Odetchnąłem ciężko.
Od mojego przyjazdu do Bełchatowa minął mniej więcej miesiąc. Pierwszego dnia, gdy wszedłem do tego, pustego w ten czas, mieszkania, pomyślałem o Niej; o Jej pięknym uśmiechu, wiecznie zimnych dłoniach, rubinowych włosach... Myśl o niej towarzyszyła mi cały czas, aż do teraz, kiedy to znajduje się tuż za ścianą.
Nie tak jednak wyobrażałem sobie Jej pobyt. W głębi duszy liczyłem na to, że będzie jak dawniej. Miałem nadzieję, że znów będziemy mogli spędzać razem czas, nie czując upływu czasu, wspólnie spacerować w nieznanym nam kierunku... A Ona nawet dobrze mnie nie pamiętała...
Osuszyłem ręcznikiem twarz i poszedłem do siebie, gdzie przebrałem się i spakowałem na trening. Będąc już gotowy, położyłem torbę przy wyjściu i schowałem kluczyki od samochodu do kieszeni.
- Andrzej? - odezwał się głos z Jej pokoju, do którego od razu ruszyłem. Zastałem Ją siedzącą na brzegu łóżka.
- Tak?
- Byłeś dziś w moim pokoju?
- Nie. - zmarszczyłem brwi. - Dlaczego pytasz?
Uniosła dłoń, w której znajdowała się klasyczna, stara Nokia. Zbliżyłem się i spojrzałem w ekranik, przedstawiający listę kontaktów. Podświetlony napis ".Andrzej" najbardziej rzucał się w oczy.
- Mój numer. - powiedziałem, wpatrując się w ciąg cyfr pod spodem. - Co z nim nie tak?
- Nie przypominam sobie, żebym go zapisywała.
Spojrzałem na Jej zadziwioną twarz, która wręcz prosiła o wyjaśnienia.
- Może... Może to Konar, znaczy Dawid ci go zapisał?
- W sumie to bardzo prawdopodobne. - przyznała i przycisnęła aparacik do siebie. - Tęsknię za nim.
A pamiętasz w ogóle jak wygląda?, miałem na końcu języka, ale zrezygnowałem z tej uwagi.
- To nic dziwnego, jesteście dla siebie jak rodzeństwo.
- Masz rację. - przyznała smutno.
- Jestem pewny, że niedługo się spotkacie. - po tych słowach spojrzała na mnie z radością w oczach. - Ale teraz jedźmy, dobrze? Nie chciałbym się spóźnić na trening...
- Jasne. - odparła i uniosła się szybko. Chwyciła w rękę materiałową torbę (nigdy wcześniej jej nie widziałem, dawniej nie wzięłaby jej za żadne skarby...) i wyszła, wrzucając do niej komórkę.
Zabrałem swoją torbę i również wyszedłem z domu, znów szamotając się z drzwiami.
One muszą stąd jak najszybciej zniknąć...
Wychodząc, zaciągnąłem się powietrzem. Pachniało ozonem - padało, tak jak mówiła.
Otworzyłem przed Nią drzwi auta, a potem sam to niego wsiadłem. Podałem jej jeden z dwóch kluczy do drzwi frontowych, które dostałem kupując dom. Ruszyliśmy wgłąb Bełchatowa. Lecący z odtwarzacza Timberlake właśnie rozpoczynał pierwszą zwrotkę "Pusher Love Girl", gdy zdecydowałem się zagaić:
- Bełchatów jest naprawdę ładnym miastem. - mówiłem. - Różni się od Bydgoszczy, ale powinno ci się spodobać.
- Sprawdzę to. - powiedziała.
- Zamierzasz wrócić przed południem?
- Chyba nie.
- Mogę cię zabrać do domu samochodem. Będzie ci ciężko wrócić i...
- Powinnam dać sobie radę. - uśmiechnęła się, patrząc na mnie. - W razie czego mam twój numer.
Odwzajemniłem uśmiech, ale z innego powodu, niż mogła pomyśleć.
Przypomniałem sobie, w jaki sposób tak naprawdę go otrzymała. Przylepiłem kartkę z nim do Jej telefonu, po naszej pierwszej rozmowie na Łuczniczce. W tym momencie myślę, jakie to było banalne, lecz wtedy miałem nadzieję, że niedługo się odezwie. Zadzwoniła tego samego wieczoru. Dzięki temu zaczęła się nasza wspólna historia...
Dojechaliśmy na halę, a tam wysiedliśmy z auta.
- Gdyby coś się działo, daj znać, okej? - zawołałem za odchodzącą dziewczyną.
Ta odwróciła się z uśmiechem, przytaknęła i pomachała na pożegnanie.
Wszedłem do budynku, gdzie skierowałem się do szatni i przebrałem w strój treningowy. W międzyczasie przywitałem się w częścią drużyny. Ruszyłem na halę.
- Wrrona! - uniósł się krzyk Kłosa, który szedł przez korytarz. Kiwnąłem mu na powitanie i ponowiłem swój krok. Będąc na pomarańczowo - żółtym parkiecie, zacząłem się rozgrzewać.
Od razu pomyślałem o tym, gdzie może się Ona teraz znajdować. Jej krok był dość szybki i zdecydowany, lecz nie wiadomo, czy nie wystraszyła się czegoś, na przykład ludzi...
- Czemu tak szybko się wczoraj zmyliście? - zapytał odbijający Mikasę o parkiet Włodarczyk.
- Byliśmy po podróży. - wyjaśniłem, a ten prychnął teatralnie.
- Też mi podróż.
- Ona jechała pierwszy raz od bardzo dawna...
- Rozumiem. - powiedział, łapiąc piłkę w ręce. - Miłośniczka Bydgoszczy?
- Można tak powiedzieć. - o ile to, co Ją spotkało można podpiąć pod słowo "miłość"...
- Trafił swój na swego, co? - zaśmiał się i podszedł fizjoterapeuty, który właśnie wszedł na halę.
W sumie miał rację, Bydgoszcz była dla mnie naprawdę szczególnym miejscem. Tam zaprzyjaźniłem się z Konarem, rozwinąłem się sportowo i właśnie tam spotkałem Ją...
Zapragnąłem wyjechać, iść do przodu, rozwijać się. I tak też dotarłem aż tutaj, do Bełchatowa.
- Cienias. - usłyszałem za plecami głos Kłosa, który po chwili pojawił się koło mnie. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. - Pierwszy się wczoraj zmyłeś, powinno być ci wstyd.
- Wręcz płonę! - zironizowałem z uśmiechem. - Nie byłem przecież sam, a ona była już zmęczona.
- No tak, zapomniałem. - przyznał. - Właśnie, jak tam między wami?
- Karol, mówiłem ci, nie jesteśmy razem. - mówiłem, biorąc piłkę i stając kilka metrów naprzeciw mojego przyjaciela. Podbiłem piłkę i przekazałem mu ją.
- A nie chciałbyś, żeby tak było?
- Czy ja wiem... - próbowałem udać zamyślenie. - Może.
- Naprawdę ci się dziwię. Mieszka u ciebie dziewczyna, która ci się podoba; nawet nie próbuj zaprzeczyć, widzę to. - powiedział szybko wiedząc, że będę chciał mu zaprzeczyć. - Za długo cię znam. Jak dawno temu się rozstaliście?
- W lutym.
- Mamy wrzesień, minęło już sporo czasu. Nad czym jeszcze się wahasz?
- Ona potrzebuje czasu. - powiedziałem.
- Czasu na co?
- Na znalezienie się w Bełku. - i w całym swoim życiu, dodałem w myślach.
Kłos kiwnął głową i w tym samym momencie zawołał nas Miguel. Ruszyliśmy w stronę trenera.
"Potrzebuje trochę czasu", ale czy na pewno jedynie Ona?



Przyjdziesz dzisiaj wieczorem z Anastazją? - zapytał Karol, gdy zarzucałem na ramię torbę.
- Już się za nią stęskniłeś? - zaśmiałem się, ale w brzuchu poczułem nieprzyjemne ukłucie.
- Pewnie, wręcz nie mogę zasnąć przez brak jej obecności. - rzekł wsuwając lewą stopę w buta. - Przyjeżdża dzisiaj Ola, może razem gdzieś wyjdziemy albo...
- Ostatni raz w czasie jej wizyty spędziłem z wami naprawdę dużo czasu, aż mi było głupio z tego powodu.
- Przecież my sami ciebie zaprosiliśmy. - oburzył się.
- Racja, ale nie na cały weekend. Przecież wy przeze mnie nie mogliście prawie porozmawiać na osobności. Poza tym chciałbym spędzić z nią trochę czasu, wiesz, sam na sam.
- Chyba rozumiem. - zaśmiał się. - W takim razie gdyby wam się odmieniło i chcielibyście wpaść, zapraszam.
- Dzięki. - uśmiechnąłem się do przyjaciela. Mogłem na niego zawsze liczyć. - Trzymaj się.
Wyszedłem z szatni. Byliśmy już po popołudniowym treningu, zatem odetchnąłem głęboko. Mija ulga nie trwała jednak zbyt długo. Ponownie tego dnia pomyślałem o Niej. Była już osiemnasta, a ona nie dawała oznak życia. Oczywiście miałem wielką nadzieję na to, że sama wróciła do domu albo czeka na mnie przy samochodzie, ale lęk cały czas się wzmagał.
Wyszedłem na zewnątrz i rozejrzałem się wokół; ani śladu Jej postaci. Cóż, może wróciła do domu sama, o drogę na osiedle zawsze można zapytać przechodniów.
Wszedłem do auta, odpaliłem silnik i ruszyłem. Chyba pierwszy raz od kiedy przyjechałem do Bełchatowa spieszyłem się do domu.
Gdy byłem już przed drzwiami i pociągnąwszy za klamkę poczułem opór, zacząłem się zastanawiać, gdzie ona jest. Otworzyłem drzwi, po czym wszedłem do środka.
Rzuciłem torbę treningową na podłogę i od razu skierowałem się do Jej pokoju. Nie różnił się on niczym od tego, co zastałem rano.
Z lekkim zawodem wrzuciłem ubrania z treningu do prania i usiadłem na kanapie w salonie.
Przez jakiś czas obracałem telefon w rękach. Spojrzałem na zegar, który wskazywał godzinę osiemnastą czternaście.
Wyszukałem wśród kontaktów numer do Konarskiego i wybrałem opcję "zadzwoń"
- Halo? - nie musiałem długo czekać na odebranie połączenia.
- Cześć. - powiedziałem.
- No siema. - w jego głosie wyczułem wesoły ton. - Co u ciebie?
- W sumie nic ciekawego. - mruknąłem. - A u ciebie?
- Wszystko w porządku, Ania niedługo jedzie do szpitala. Cholera, nie podejrzewałbym, że będę się tak stresować jej porodem. - zaśmiał się.
- Szybko minęło. - skwitowałem radośnie, po czym spoważniałem. - Wiesz w jakim celu dzwonię, tak?
- Tak... -zamyślił się na chwilę. - Chciałbyś się dowiedzieć czegoś na ten trudny temat.
- Więc uchylisz mi rąbka tajemnicy?
- Prawdę powiedziawszy sam o tym nie wiem za dużo. Lekarz tłumaczył mi, że zapomni ona o gwałcie, o depresji, która jej po nim towarzyszyła, w skrócie o całym złu, które ją męczyło. Podobno rozmawiała z nim o tym, co uważa w życiu za dobre, a co złe. To, czego nie chciałaby pamiętać, zapomniała przez jakąś terapię.
- Czyli związek ze mną uważała za coś złego? - westchnąłem, a on zamilkł na chwilę.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. - wydukał po chwili.
- Nel nie pamięta, że byliśmy razem. Kojarzy tylko fakt, że się poznaliśmy, spędzaliśmy trochę czasu razem, a potem rzekomo zniknąłem. Odnosi się do mnie z takim chłodem, jakbym co najmniej ją kiedyś zdradził. A tak właściwie, widziałeś ją w jasnych włosach?
- Pofarbowała się?!
- Tak. To znaczy ona uważa, że już bardzo długo ma ten kolor.
- Ostatni raz, gdy ją widziałem, miała jeszcze czerwone. - wziął głośny wdech. - Może miała jakieś złe skojarzenia z tym kolorem?
- Coś w tym może być. - przyznałem. - Będąc na policji po tej sprawie z Olkiem, mówiła o tym, że wąchał jej włosy, twierdząc, że one go do niej przyciągnęły... Wciąż nie mogę uwierzyć, że ona się z nim zadawała.
- Ten psychopata zniszczył jej życie, ale ona i tak czuła smutek po jego śmierci.
- Dawid, a czy jest jakiś sposób, żeby ona... no wiesz, odzyskała pamięć? - zapytałem z nadzieją, a jego westchnięcie mnie zaniepokoiło.
- Obawiam się, że nie.
- W takim razie co ja mam zrobić? Ona mi nie ufa, o ile się mnie nie boi...
- Już nieraz udało ci się odzyskać jej zaufanie, musisz walczyć. - powiedział Konar, a po chwili dodał: - A, tak swoją drogą, gdzie ona teraz jest?
- Gdzieś w mieście. - wypowiedziałem to bardzo szybko, bo wiedziałem jaka będzie jego reakcja.
- Jak to "gdzieś w mieście", nie wiesz gdzie ona teraz jest?! - krzyczał, a gdy nie odpowiedziałem, kontynuował, nieco spokojniejszym tonem: - Powiedz, proszę, że w tym momencie żartowałeś.
- Nie, stwierdziła, że chce dziś zobaczyć miasto, więc pojechała ze mną rano...
- Andrzej, ona jeszcze wczoraj rano siedziała w psychiatryku!
- Uspokój się, zaraz ją znajdę, jasne?!
- Innej opcji nie widzę. - mówił przez zaciśnięte zęby. - Daj znać jak już ci się to uda.
Po tych słowach rozłączył się, a ja ponownie przyłożyłem słuchawkę do ucha, tym razem wybierając jej numer.
Zamarłem; Jej telefon nie odpowiadał.
Nie czekając dłużej, chwyciłem kluczyki od samochodu, zamknąłem dom i zbiegłem do pojazdu.
Odpaliłem silnik i wyjechałem. Pomyśl, gdzie ona mogła pójść, mówiłem do siebie w myślach... Dawniej na pewno wybrałaby jakieś odludzie, ale teraz... Kto wie, gdzie może przebywać? To stosunkowo małe miasto, ale nigdy nic nie wiadomo.
Jeździłem powoli po całym mieście, nieraz przez to wytrąbywany przez innych kierowców. Kiedy nie spotkałem Jej w większości znanych miejsc w mieście, zaparkowałem samochód w samym centrum. Przeszedłem się kawałek wzdłuż głównej ulicy, obserwując bacznie wszystkie okna sklepów i kawiarni.
Zauważyłem jedną z bocznych uliczek, która prowadziła do niewielkiego parku. Pobiegłem do niego ile miałem sił w nogach.
Kierując się jasnymi, piaskowymi drogami, szedłem przez zadrzewiony teren i wciąż Jej nie widziałem.
Koniec drogi doprowadził mnie nad jezioro.
Siedziała na ławce, od razu rozpoznałem Jej postać. Poszedłem cicho i dosiadłem się.
- O, cześć. - powiedziała cicho, gdy mnie zauważyła.
- Miałaś zamiar wrócić dziś do domu?
- Tak, oczywiście, ale... - spojrzała na jezioro. - Tu jest tak wyjątkowo.
- Masz rację. - uśmiechnąłem się, patrząc na jej twarz. Była pełna radości, jak dawniej. - Martwiłem się o ciebie.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi.
- Długo nie wracałaś, a twój telefon nie odpowiadał. - mówiłem. - Bałem się, że coś ci się stało.
- Wybacz, nie naładowałam go. - spojrzała mi w oczy. - Ale nic mi się nie stało.
- Wiem. - tonąłem w jej tęczówkach coraz bardziej. - I bardzo się z tego powodu cieszę.
Między nami nastała cisza, w czasie której nieprzerwanie wpatrywaliśmy się w siebie. Była taka piękna, taka delikatna...
Bałem się jednak chociażby złapać Ją za rękę. Nie wiedziałem jak zareaguje, a nie chciałem już kompletnie stracić jej zaufania.
- Może moglibyśmy już wrócić do domu? - odezwała się.
- Tak, chodźmy. - wstałem z ławki i po chwili szliśmy już powoli w stronę samochodu. Gdy byliśmy w drodze, zacząłem rozmowę: - Gdzie byłaś przez te wszystkie godziny?
- Zwiedzałam miasto. Jest naprawdę piękne, zwłaszcza sztuka, którą tu widać.
- Wciąż interesujesz się nią?
- Tak i bardzo żałuję, że musiałam przerwać studia.
- Być może kiedyś je kontynuujesz?
- Możliwe, ale... w sumie to przez nie trafiłam do szpitala.
Zdębiałem. To tak Jej wytłumaczyli to wszystko...
- Przez studia?
- Tak, przez nie. - mówiła poważnie. - Ludzie byli okropni, a ilość nagromadzonego materiału mnie przerastała. Wpadłam w depresję, z której mnie po prostu wyciągnęli.
Kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Zbliżyliśmy się do auta, toteż otworzyłem przed Nią drzwi, wsiadłem sam i włączyłem silnik.
Po jakimś czasie byliśmy już pod domem. Weszliśmy do środka, a ona od razu poszła do siebie.
"Jesteśmy już w domu" napisałem do Konara, mając nadzieję, że od naszej rozmowy nie powypadały mu wszystkie włosy na głowie.
"Całe szczęście. Trzymaj ją blisko przy sobie, bo długo tak nie uciągnę :D"
Zaśmiałem się pod nosem. Dawid zawsze był dla niej nadopiekuńczy i to się nigdy nie zmieni.
Spojrzałem ukradkiem do Jej pokoju. Siedziała na łóżku, w rękach trzymając swój szkicownik. Widziałem w jej oczach wzruszenie.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę w głębi jest tą samą Nel, którą znałem wcześniej.
Być może uda mi się chociaż w części Ją odzyskać?
Pewnym krokiem ruszyłem ku Niej. Stojąc w miejscu tego nie dokonam...


---------------------------------
Halo, jest tu ktoś?
Jest piątek, 27 lipca, a ja dodaję rozdział po dwumiesięcznej przerwie, spowodowanej brakiem weny i chęci, przepraszam.

Jak Wam mijają wakacje? Mam nadzieję, że dobrze. :>

(Nawet już zapomniałam co powinno się tu pisać -_-)

Moje obietnice odnośnie szybkich powrotów są zwykle niedotrzymywane, ale teraz naprawdę postaram się ją spełnić.

Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam,
Misu.