poniedziałek, 10 listopada 2014

#7 Tak ważny czuję się, gdy mogę objąć Cię, wiesz?

Nasze życie składa się zarówno z upadków, jak i powstań. Bywa tak, że gdy coś nas przerasta uginamy kolana pod ciężarem życia. To normalne. Lecz jakkolwiek człowiek nie spadnie, zawsze powinien otrząsnąć się z bólu i ruszyć przed siebie, doceniając to co ma. Wtedy wszystko będzie łatwiejsze...

- Czwórka gotowa? - zwróciłam się do Patrycji, wsuwając głowę do gorącego pomieszczenia.
- Jeszcze minuta. - odpowiedziała zerkając na piec, po czym otarła pot z czoła. - Te ostatnie dwie godziny zawsze się okropnie dłużą.
- Racja, ale musimy dać radę, zostało już naprawdę niewiele. - odpowiedziałam, uśmiechając się i poprawiłam firmowy fartuch.
- Nie mam pojęcia, skąd masz w sobie tyle radości. - zaśmiała się, a ja wzruszyłam ramionami.
- Po prostu nie widzę sensu w smutku.
Chwilę później odebrałam od niej zamówienie i wyszłam do klientów. Naprawdę polubiłam tę pracę.
Szefostwo (trzy dni temu poznałam żonę pana Henryka, Alicję) było dla mnie bardzo sympatyczne, a Patrycja dawała mi wiele rad i traktowała mnie jak starą znajomą.
I, co najważniejsze, miałam kontakt z ludźmi. Co prawda, czasem zdarzały się osoby niezadowolone z jedzenia albo obsługi ("Pani jeszcze tu stoi? Proszę się tak szeroko nie uśmiechać, to zniesmacza."), ale większość akceptowała mnie na tym stanowisku.
- Od kiedy tu pani pracuje? - odezwała się kobieta przy stoliku, do którego niosłam zamówienie.
- Od tygodnia. - odpowiedziałam, kładąc przed nimi parujące jedzenie.
- To wyjaśnia, czemu widzę panią po raz pierwszy. - skwitowała z uśmiechem, po czym podziękowała, a ja oddaliłam się. Przychodzący tu ludzie byli naprawdę cudowni.
Nim się obejrzałam, zamknęłyśmy lokal i zabrałyśmy się z Patką za sprzątanie.
Skończyłam właśnie zamiatać kuchnię i chwyciłam za ścierkę, by zetrzeć blaty. Drugą z nich miała Patrycja i wzięłyśmy się za pracę.
- Pracujemy tu razem od tygodnia, a nawet nie miałyśmy czasu, żeby porozmawiać. - odezwała się. Spojrzałam na nią, ale ta nawet nie oderwała wzroku od stolika. - Skąd pochodzisz?
- Z Gdańska, ale od kiedy skończyłam piętnaście lat, mieszkałam w Bydgoszczy. Na początku września przeprowadziłam się tutaj.
- Zazdroszczę ci, ja od początku mieszkałam w Bełchatowie. Teraz zarabiam na własne mieszkanie, bo już czas wyprowadzić się od rodziców. No wiesz, mam już dwadzieścia osiem lat. Mieszkasz sama?
- Nie, z kolegą, ale nie zgodziłam się na to, żeby mnie utrzymywał. Już kiedyś byłam pod opieką kuzyna i to nie jest wcale takie fajne uczucie. - zaśmiałam się pod nosem. Dawid był taki kochany.
- Jak na kogoś, kto dopiero zaczął pracę, jesteś naprawdę niezła. - powiedziała z uznaniem.
Gdy skończyłyśmy sprzątać, przebrałyśmy się z roboczych ciuchów i zamknęłyśmy cały lokal. Na dworze było już ciemno i zimno, ale pełny księżyc dawał naprawdę dużo światła.
Ruszyłyśmy w tą samą stronę.
- Wiesz, cieszę się, że do nas przyszłaś. - powiedziała po chwili ciszy. - Tamta dziewczyna była... no cóż, doświadczona, jeśli chodzi o gastronomię, ale nie potrafiłam się z nią dogadać.
- Oj, dziękuję. - powiedziałam, spoglądają na nią z radością.
- Mówię po prostu co myślę. - wzruszyła ramionami. - Ale, kontynuując naszą wcześniejszą rozmowę, czym się interesujesz?
- Cóż... - to pytanie mnie zaskoczyło; naprawdę nie wiedziałam, jak na nie odpowiedzieć. - Chyba sztuką... Lubię obserwować niebo i słuchać deszczu... A ty?
- Krajami świata. To dziwne, ale potrafię siedzieć godzinami przed książkami opisującymi japońską kulturę albo francuskie obyczaje. Poza tym uwielbiam też... Poczekaj. - powiedziała, wyjmując telefon z torebki. Odebrała go i przez dłuższą chwilę rozmawiała z zaniepokojoną miną.
- To moja siostra. - powiedziała, gdy chowała aparacik z powrotem do torebki. - Mieszka w Irlandii, przyjeżdża do Polski raz na długi czas.
- To chyba dobrze, że przyjeżdża, prawda? - zapytałam, widząc jej markotną minę.
- Tak, ale będzie w Łodzi w ten piątek, a moi rodzice nie mają prawa jazdy, żeby po nią jechać. Będzie musiała czekać na lotnisku kilka godzin, bo ja będę wtedy w pracy.
- Nie możesz wziąć wolnego?
- Będę jedyną osobą w lokalu, muszę przyjść.
- W takim razie przyjdę za ciebie. - powiedziałam.
- Naprawdę? - otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - Zrobiłabyś to dla mnie?
- Rodzina jest najważniejsza. - uśmiechnęłam się, a ona rzuciła mi się na szyję.
- Jesteś kochana! Za chwilę zadzwonię do Dominiki, ale się ucieszy! - zapiszczała.
- To nic takiego. - nie mogłam się napatrzeć na radość spowodowaną czymś tak błahym.
- Obiecuję, że odwdzięczę ci się tym samym, kiedy tylko będziesz chciała.
Zauważyłam, że zdecydowanie przyspieszyła kroku, bo po chwili już skręcałam w osiedle. Pomachałam jej na pożegnanie i szybko ruszyłam do domu.
Gdy weszłam do ciepłego pomieszczenia, zdjęłam kurtkę i buty, po czym weszłam w głąb. Z salonu dobiegł mnie dźwięk telewizora, więc podążyłam tam.
Na kanapie leżał Andrzej, a kostki wystawały mu poza oparcie. Wciąż bawił mnie ten widok, sama nie wiedziałam czemu aż tak bardzo.
- O, cześć. - odezwał się, gdy mnie zobaczył. - Już dziewiąta?
- Tak, cześć. - odpowiedziałam i usiadłam na fotelu.
- Jak było?
- W porządku, coraz lepiej mi idzie.
- Wiedziałem, że tak będzie. - uśmiechnął się, przecierając oczy.
- To miłe. - powiedziałam.
- Ale mogliby wam ustalić stałe godziny pracy na dany tydzień, bo niedługo nie będziecie dawać rady.
- Racja, to nieco męczące, ale damy radę. - uśmiechnęłam się.
- Najważniejsze, żebyś w piątek skończyła wcześniej. - przeciągnął się z zadowoleniem, po czym przesunął po stole w moją stronę żółtawy bilet. - Pojedziesz ze mną czy wolisz później, sama?
Mina mi zrzedła. Mecz. Na śmierć zapomniałam...
- Coś nie tak? - zmarszczył brwi, gdy nie odpowiadałam mu.
- Nie... To znaczy... - zawahałam się. - Przepraszam, zapomniałam o tym meczu.
- To nic takiego, masz ostatnio dużo na głowie. Ale będziesz na nim?
- Nie mogę. Obiecałam Patrycji, tej z pracy, że ją zastąpię, bo musi odebrać siostrę z lotniska w Łodzi. - powiedziałam cicho. - Nie pomyślałam wtedy o tym, przepraszam.
Patrzyłam na niego, bojąc się, że urażę go tym, co zrobiłam, ale on wciąż uśmiechał się, może tylko nieco sztuczniej.
- To... to nic takiego. Oddam bilet, a ty przynajmniej uszczęśliwisz tę dziewczynę.
Ulżyło mi, naprawdę odetchnęłam głęboko.
- Cieszę się, że jesteś taki wyrozumiały. - uśmiechnęłam się, po czym ziewnęłam.
- Może lepiej idź już spać? - powiedział, spoglądając na mnie z ukosa, śmiejąc się.
- Tak, chyba jestem mocno zmęczona. - zaśmiałam się. - Dobranoc.
- Dobranoc. - odpowiedział mi, po czym poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i poszłam spać.
Posiadanie przyjaciela takiego jak Andrzej było dla mnie prawdziwym darem...


- Wronka, na zagrywkę. - powiedział Miguel, a ja kiwnąłem tylko głową i poszedłem na wyznaczone pole.
Kilkukrotnie odbiłem piłkę od podłoża i wyrzuciłem ją w górę. Po chwili szybowała powoli na drugą stronę, ale napotkała na swojej drodze siatkę. Za drugim razem została bez problemu odbita, dopiero za trzecim przeszła na naszą stronę.
- Nieźle. - skwitował trener, a ja czułem się na siebie wściekły. Już jutro mecz, a ja nie potrafię nawet dobrze przebić piłki? Mogę się pożegnać z wyjściową szóstką.
- Co jest z tobą? - zapytał Włodi, gdy usiadłem obok niego na ławce i wypiłem kilka łyków wody.
- A co ma być?
- Jesteś dzisiaj jakiś nieswój. - skomentował.
- Przesadzasz. - powiedziałem, kończąc tę rozmowę.
Chyba nigdy tak bardzo nie cieszyłem się z końca popołudniowego treningu. Wziąłem prysznic i po rzuceniu krótkiego "na razie", wyszedłem przed halę.
Kiedy tylko zobaczyłem w drzwiach zbliżającą się jasną czuprynę Kłosa, ruszyłem do auta. Gdy obaj weszliśmy do auta, bez słowa odpaliłem silnik. Czułem na sobie jego spojrzenie, więc gdy stanęliśmy na światłach, spojrzałem na niego.
- No co? - uniosłem brwi.
- Co co? - uśmiechnął się krótko, ale widząc, że mnie to nie bawi, przeszedł do rzeczy. - Anastazja?
- Nie rozumiem.
- To przez nią jesteś dziś taki dziwny. Pokłóciliście się?
Westchnąłem głośno.
- Nie.
- W takim razie o co chodzi?
- Znasz kogoś, kto chciałby bilet na jutrzejszy mecz?
- Ale przecież... Aaach, już rozumiem. Niefajnie.
- Dokładnie, niefajnie. - powtórzyłem jego trafną wypowiedź.
- Czyżby nie była już taka cudowna? - uśmiechnął się zawadiacko.
- Ona... zapomniała o tym meczu, obiecała coś koleżance. W sumie nie dziwię się jej, pomogła tej dziewczynie.
- Chyba nic nie jest w stanie zepsuć jej wizerunku w twoich oczach, co?
Uśmiechnąłem się pod nosem; to chyba nie jest możliwe.
- Tak czy inaczej, będzie jeszcze wiele meczów, jeszcze nieraz zobaczy cię z akcji.
- Nie chodzi mi o to. Po prostu mogłaby w końcu zobaczyć Energię...
- Oczywiście. - spojrzał na mnie rozbawiony, po czym uścisnął moją dłoń i wyszedł z auta.
Wróciłem do domu, gdzie od razu usłyszałem muzykę; musiała być w domu od jakiegoś czasu. Poszedłem do kuchni, gdzie usłyszałem nucenie pod nosem. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się promiennie i gestem zaprosiła do stołu. Cała złość nagle zniknęła niczym mydlana bańka.
- Długo już jesteś?
- Godzinę, może półtorej. -powiedziała, stawiając przede mną parującą jeszcze, domową zapiekankę. - Smacznego.
- Sama to zrobiłaś? - zdziwiłem się. - Dzięki.
- No tak, to bardzo proste. - wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciw, opierając głowę na rękach.
- W takim razie chcę wiedzieć jak smakuje coś, co jest dla ciebie trudne. - powiedziałem nakładając na widelec warzywa.
- Kiedyś zobaczysz.
- Mam wielką nadzieję. - zaśmiałem się.
Po zjedzeniu posprzątałem po sobie talerz.
- Nie byłaś głodna?
- Nie, Patrycja chciała mi już dziś podziękować za jutro i zamówiła nam obiad.
- Rozumiem. - powiedziałem, przeciągając się.
Zauważyłem, że na jej twarzy pojawił się smutek, a oczy miała opuszczone
- Andrzej... - zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Masz mi za złe, że nie będzie mnie jutro?
- Nie, chcesz po prostu pomóc koleżance, to naprawdę piękne z twojej strony.
- Dziękuję. - spojrzała na mnie z radością w oczach.
Zaśmiałem się; Jej uśmiech był lepszy niż jakikolwiek lek.
Dźwięk telefonu rozniósł się po całym domu.
- To mój. - powiedziała i szybkim krokiem ruszyła do swojego pokoju.
- Tak?... - usłyszałem Jej głos. - Naprawdę?... Dzisiaj? Ojej, cudownie!... Oczywiście!... W takim razie idź do niej, zadzwonisz później... Pa.
Po chwili przyszła do mnie z telefonem przyciśniętym do siebie.
- Ania urodziła. - powiedziała.
- Naprawdę? - kiwnęła głową. - To świetnie!
- Dokładnie pół godziny temu. - powiedziała, a jej oczy zabłysły.
- Ale nie płacz. - powiedziałem, zbliżając się do niej. Przygarnąłem ją do siebie, a ona położyła głowę na mojej piersi. - Urodził się zdrowy?
- To dziewczynka. - zaśmiała się, ocierając jedno oko. - Tak, zdrowa. Wiesz jak ją nazwali? Maria.
- Proszę cię, bo sam nie wiem, czy się cieszysz, czy nie. - powiedziałem ścierając z jej policzków kolejne łzy.
- Dobrze, ale... tak miała na imię moja mama.
- Czyli masz jeszcze jeden powód, żeby polubić ją jeszcze bardziej.
- Mała Marysia... na pewno jest piękna.
- Jeśli ma urodę po ciotce, nie mam wątpliwości, ale z Konarem może być ciężej.
Roześmiała się, przykładając głowę do mojego serca. Pogładziłem ją lekko po włosach.
- Odwiedzisz ich ze mną? - zapytała po chwili milczenia, patrząc mi w oczy.
- Jeśli nie będę miał żadnego wyjazdu, to oczywiście.
Pokiwała głową, dając mi znać, że zrozumiała.
- Chodź, poczekamy na drugi telefon od Dawida. - powiedziałem i poszliśmy do salonu, gdzie usiedliśmy na kanapie, cały czas rozmawiając.


To było chyba najlepsze popołudnie od czasu przyjazdu do Bełchatowa. Nie mogłem przestać na Nią patrzeć, gdy z fascynacją mówiła o prezencie, który zamierza dać Marysi i wspominając zmyślone przez psychiatrę wspomnienia związane z Anią.
Co wtedy czułem? Sam nie wiem, po prostu widok szczęśliwej Nel był dla mnie czymś, co pragnąłem chłonąć oczami, ile tylko potrafiłem...

------------------------------------
Hejcia! :)
...właśnie czegoś mi tu brakowało, teraz już wiem, że chodziło o małą Konarską :D

Z góry chciałabym przeprosić osoby, które czekały w piątek na nowy post, ale Heniu nawalił. :(
(czyt. mój laptop, wcale nie jestem nienormalna, czy coś.)
Być może trochę za krótki (i wymęczony) rozdział, ale chyba nie jest aż taki zły, jak podejrzewam - przynajmniej taką mam nadzieję.

Jeśli ktoś tu jeszcze jest, to dziękuję, to bardzo wiele dla mnie znaczy. :*

Ach, no i zmieniłam nazwę na rołzi, ale i tak nikt na to nie zwraca uwagi :D

Do następnego! :*