Na bełchatowskich ulicach, wciąż ozdobionych świątecznymi śnieżynkami i billboardami z życzeniami nie znajdowało się tyle ludzi ile podczas normalnych dni. Sylwester był w końcu dla większości czasem odpoczynku, chwilą wytchnienia. Wspaniale oglądało się płatki śniegu spadające na wcześniej powstałe zaspy, ludzi spacerujących całymi rodzinami, gdy zimne powietrze szczypało ich roześmiane twarze twarze.
Widok rodzeństwa trzymającego się za ręce od zawsze potrafił mnie rozczulić, toteż śledziłam taką parę z radością.
- Anastazjo? - zza drzwi wychylił się pan Antoni i spojrzał na mnie z uśmiechem. Weszłam do jego gabinetu, gdzie usiadłam na krześle przed biurkiem. - Jak minęły ci święta, moja droga?
- Byłam u rodziny w Rzeszowie. Cudownie spotkać się ponownie, zwłaszcza, że jeszcze w tym roku mieszkałam z kuzynem w jednym mieszkaniu. - wykrzywiłam usta, a on zaczął pisać koślawe litery w zeszycie z wydatkami. - Chciał mnie pan widzieć z innego powodu niż rozmowa o świętach, prawda? Inaczej nie prosiłby pan, żebym przyszła w dzień urlopu...
- Tak, masz rację. - zaczął. - Niedługo kończy się twoja umowa z naszą pizzerią. Przyznaję, że twoje przybycie tutaj było niczym zesłane z nieba, a ty rozwinęłaś w sobie wiele cech potrzebnych do pracy w tej branży. Możesz nie uwierzyć, ale już miesiąc temu pytano o ciebie. Kilka dni temu zastanawiałem się w jaki sposób cię tu zatrzymać... Ale teraz już wiem, że nie powinienem tego robić. Jesteś młodą, zdolną osobą i naprawdę chcemy cię tu, jednakże osobiście radziłbym ci pracę w "Ambrozji".
Słuchałam jego słów i stawałam się coraz bardziej nerwowa.
- Ma pan pewność, że będą mnie tam chcieli?
- Trzy dni temu dzwonili pytać o ciebie. - podał mi kartkę z ciągiem cyfr. - Sprawdź sama, przedstaw się jako Anastazja z "Amigos", powinni cię skojarzyć.
- Przemyślę to. - schowałam ją do torby.
- Pamiętam, że taka szansa nie trafia się często. - spojrzał na mnie zza malutkich szkiełek okularów. - Chcę dla ciebie jak najlepiej, naprawdę mocno się do ciebie przywiązałem.
- Do widzenia, panie Antoni. - wstałam, ukłoniłam się z uśmiechem i wyszłam z biura, a potem z lokalu. Po kilku dniach cichego "Dzień dobry" mój szef w końcu odważył się poprosić mnie na rozmowę. Cóż, miałam kilka dni na rozważania, zwłaszcza w czasie podróży do Bydgoszczy.
- Już się bałem, że coś ci się stało. - oparty o budynek Wrona popatrzył na mnie i skrzyżował ręce. - Dzwoniłem 10 razy!
- Rozmawiałam z szefem, a przed tym wyciszyłam telefon.
- To już nieważne, chodźmy, bo nie zdążymy. - powiedział i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. - I co ci powiedział?
- Przemyślę to. - schowałam ją do torby.
- Pamiętam, że taka szansa nie trafia się często. - spojrzał na mnie zza malutkich szkiełek okularów. - Chcę dla ciebie jak najlepiej, naprawdę mocno się do ciebie przywiązałem.
- Do widzenia, panie Antoni. - wstałam, ukłoniłam się z uśmiechem i wyszłam z biura, a potem z lokalu. Po kilku dniach cichego "Dzień dobry" mój szef w końcu odważył się poprosić mnie na rozmowę. Cóż, miałam kilka dni na rozważania, zwłaszcza w czasie podróży do Bydgoszczy.
- Już się bałem, że coś ci się stało. - oparty o budynek Wrona popatrzył na mnie i skrzyżował ręce. - Dzwoniłem 10 razy!
- Rozmawiałam z szefem, a przed tym wyciszyłam telefon.
- To już nieważne, chodźmy, bo nie zdążymy. - powiedział i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. - I co ci powiedział?
- Okazało się, że jedna z restauracji interesowała się kiedy kończę pracę w "Amigosie", bo szukają kelnerki i spodobała im się moja praca.
- To całkiem dobrze, widocznie dajesz sobie świetnie radę. - uśmiechnął się. - Jak nazywa się ta restauracja?
- "Ambrozja"
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak, znasz ten lokal?
- Mieliśmy tam bankiet przed rozpoczęciem sezonu.
- I jak? Podobało ci się? - patrzyłam na niego z zainteresowaniem.
- Tak, na pewno restauracja wyższej klasy niż pizzeria, w której pracujesz. - zaśmiał się. - Na pewno nie byłabyś zawiedziona, a przy tym dobrze zarobiła.
- Mam jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. - spojrzałam na jego zaróżowione od mrozu policzki.- Idziemy po koszulę dopiero dziś, bo wcześniej nie mogłeś znaleźć czasu, tak?
- Mhm. - mruknął z zadowoleniem - Swoją drogą, ty także mogłabyś kupić coś na tę okazję.
- Och, bez przesady ubiorę... - zaczęłam, ale zdałam sobie sprawę, że nie mam w szafie nic stosownego. Dlaczego nie myślałam o tym wcześniej?! - No dobra, idziemy po koszulę i sukienkę.
Roześmiał się w głos; po 15 minutach marszu dotarliśmy do centrum handlowego, a tam weszliśmy do jednego ze sklepów o konkretnie wyznaczonych ubraniach.
- Na początek znajdziemy coś dla ciebie. - zadecydowałam, a on na to przystał.
Wybieranie zajęło mu niewiele czasu; biała klasyczna koszula dobrze prezentowała się z lśniącą czarną muchą.
- Może być. - skomentowałam.
- Okej, nie przedłużajmy już i szukaj ten spódnicy.
Z uśmiechem postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu i zaczęłam poszukiwania. Nie spodziewałam się, że będzie to tak nużące; po paru przymiarkach miałam ochotę wyjść ze sklepu i nigdzie nie wyjeżdżać. Mężczyzna, z braku innego zajęcia, przyłączył się do mnie.
- Nastka, a może ta? - wyciągnął ku mnie kreację w kolorze chabrów. - Przymierz ją.
- No okej. - z niepewnością wzięłam ją i poszłam do przymierzalni.
Pasowała idealnie. Odkrywała całkowicie ramiona, miałam zdobiony pas w talii i opuszczona lekkimi falami materiały sięgała do połowy uda. Obejrzałam się z każdej strony, po czym przebrałam w normalne ubrania i wyszłam do Andrzeja.
- A chciałem wyrazić swoje zdanie. - zrobił smutną minę, a ja zmierzwiłam mu włosy.
- Wyrazisz je kiedy już pójdziemy do Marcina. - powiedziałam podchodząc do kasy.
Gdy zapłaciłam, wróciliśmy do domu i spakowaliśmy torby z ubraniami. Nie czekając dłużej, włożyliśmy je do auta i ruszyliśmy w drogę.
Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w małej restauracji. Kelnerka (jak przekonałam się podczas podawania dań) uśmiechała się do Andrzeja, rozpoznając w nim znaną osobistość. Starałam się ignorować jej spojrzenia, choć on sam nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
- Najpierw pojedziemy do Kipka. - powiedział i ugryzł frytkę. - Potem... Może na Łuczniczkę?
- Pewnie, dlaczego nie. - odpowiedziałam. - Wiesz może co się stało... Z mieszkaniem Dawida?
- Sprzedał je tuż przed wyjazdem do Rzeszowa.
- Rozumiem. - mruknęłam i wzięłam łyk soku pomidorowego. Miałam cichą nadzieję, że będę mogła jeszcze chociaż na chwilę postawić tam swoje stopy.
- Jeśli chodzi o nocleg, moje mieszkanie jest dość przytulne. - powiedział. - Na dodatek dosyć niedaleko od domu Walińskiego, więc...
- Jasne, rozumiem. - pokiwałam głową. Zjedliśmy do końca i pojechaliśmy dalej.
Puściłam głośno składankę piosenek i przez resztę drogi wczuwałam się w każdą piosenkę.
Czułam, że ta wizyta będzie czymś wyjątkowym...
Kiedy tylko przejechaliśmy obok znaku "Bydgoszcz", jej wzrok zaczął chłonąć znajome budynki niczym dziecko w wesołym miasteczku.
- Andrzej, patrz, to moja uczelnia! - wskazała na kolejny z nich. Przynajmniej tego nie zapomniała... - A tam chodziłam z Dawidem na obiady!
Ze mną także tam bywałaś...
Dojechaliśmy do domu Marcina i zapukaliśmy do drzwi. Otworzył je sam gospodarz.
- To Wy! - ucieszył się. - Cześć, Arielko!
- Marcin, tak? - przytuliła go, a zwrócona w moją stronę twarz domagała się wytłumaczeń. Cicho obiecałem mu to później (choć Igor na pewno szybciej zrozumiał całą sytuację w trakcie rozmowy przez telefon, dla Walińskiego będzie to trudniejsze).
- T-tak - odpowiedział, po czym przywitał się też ze mną. - Wypijecie coś?
- Nie, chcemy jeszcze odwiedzić Łuczniczkę. - odpowiedziała rozglądając się po przedpokoju.- Widzimy się w końcu za 3 godziny, prawda?
- Racja, ale dawno was nie widziałem...
- Przyjdziemy na kawę jutro po południu, teraz jedynie się meldujemy.
- W porządku. - uśmiechnął się, a po chwili wyszliśmy.
Droga na obiekt sportowy zajęła nam około kwadrans. Kiedy weszliśmy do środka, powróciły do mnie wspomnienia z poprzedniego sezonu.
Mecze półfinałowe, o historyczne trzecie miejsce, pożegnanie z kibicami... Spotkania w czasie Ligi Światowej... Poczułem jakbym powrócił do mojego drugiego domu. Przeszedłem się wzdłuż trybun; dobrze pamiętałem jak po każdym meczy dziękowaliśmy kibicom.
Istniała tutaj atmosfera, którą czułem nawet gdy hala była pusta.
Zorientowałem się, że słyszę tylko moje kroki; odwróciłam się i zobaczyłem uśmiech na jej oddalonej twarzy.
- Coś... Się stało?
- Jesteś tutaj taki szczęśliwy. - powiedziała i poszedł bliżej.
- Racja, czuję się tutaj bardzo dobrze. - wzruszyłem ramionami. - Pamiętasz kiedy ostatni raz tu byłaś?
- Pracowałam z dziećmi, a ty wskazałeś mi drogę do toalet. - zachichotała. - To było dawno temu.
Pamiętałem ten dzień; była brudna od niebieskiej farby i zrezygnowana po próbie znalezienia wspólnego języka z dzieciakami. Wtedy byłem już przekonany, że zależy mi na niej jak na nikim innym na tym świecie.
- Andrzej? - usłyszałem znajomy męski głos. Z drugiego końca hali zbliżał się Wojtek Jurkiewicz, a za nim dreptała mała dziewczynka. - Miło cię... Was widzieć!
- Ciebie także. - poklepałem go po plecach.
- Cześć, Wojtek. - przywitała się z nim, po czym kucnęła przy dziecku. - Jak ta kruszyna ma na imię?
- Zosia, urodziła się po pierwszym wygranym meczu w zeszłym sezonie. - zaśmiał się, a ona podała małej dłoń, którą chwyciła. - No proszę, kto by się spodziewał...
- Czego? - zdziwiła się.
- Wiesz... Jak na dziecko jest dosyć nieufna. Wiecie co, może napijemy się kawy w bufecie? O tej godzinie powinno tam nikogo nie być...
- Właściwie, mamy jeszcze chwilę, więc dlaczego nie. - patrząc jak bawi się z dzieckiem i nie mogłem odpowiedzieć inaczej.
Pijąc napój pełen kofeiny rozmawialiśmy o sezonie, kilku transferach, plusach i minusach posiadania dziecka oraz powspominaliśmy wcześniejsze lata.
Po godzinie pożegnaliśmy się z nim i pojechaliśmy pod moje mieszkanie. Odszukałem klucze i wniosłem bagaże na drugie piętro.
Kwatera nie zmieniła się niczym od czasu gdy je zostawiłem. Kubek po kawie znajdował się w zlewie, dekoder na programie historycznym, a jej zdjęcie w salonie koło telewizora. Gdy tylko je zauważyłem, spuściłem szkło w dół.
- Przytulnie. - powiedziała wychodząc z sypialni, która na te kilka dni była przeznaczona dla niej. - Gdzieś już widziałam podobny wystrój...
Zgadnij gdzie...
- Herbatę? - wstawiłem wodę w elektrycznym czajniku.
- Tak, poproszę. - rozglądała się po kuchni. Włożyłem do kubka truskawkową saszetkę i zalałam ją wrzątkiem.
- Bydgoszcz wciąż jest tak samo piękna. - powiedziała siadając na kanapie.
- Musisz zobaczyć jeszcze wiele miejsc.
- Mam na to kilka dni, ale dziś już nie zdążę. - upiła łyka. - Powinniśmy zaczęć się szykować.
Wstała i zaczęła to, o czym mówiła, więc nie chciałem pozostać gorszy.
Wziąłem szybki prysznic, włożyłam jeansy, koszulę i muchę. Ułożyłem sterczące w każdą stronę włosy i dopiłem ciepły napój. Wtedy weszła Ona.
Ubrana w nową sukienkę, buty na lekkim obcasie i srebrny naszyjnik wyglądała naprawdę cudownie. Część włosów upięła z tyłu, przez uwidoczniła swoją lekko przyozdobioną makijażem twarz.
- Wyglądasz... pięknie. - powiedziałem pierwsze słowa, które wpadły mi do głowy.
- Dzięki, ty też całkiem dobrze. - zaśmiała się. - Może lepiej już chodźmy, nieładnie się spóźniać.
Przytaknąłem, po czym pomogłem jej ubrać płaszcz i wyszliśmy z mieszkania.
Miałem niemały problem ze skupieniem się na drodze...
- Może jeszcze odrobinę? - zapytała kobieta siedząca obok mnie.
- Prosiłabym... - wychyliłam ku niej kieliszek, do którego połowy wlała wina. Wyjątkowo mocno mi zasmakowało.
- Anastazjo, ty mieszkasz w Bełchatowie, prawda? - zapytała Izabela, dziewczyna Łukasza Wiese.
- Tak, od września zamieszkałam z Andrzejem...
- Z Andrzejem? - zachichotała; zdecydowanie wypiła za dużo wina tego wieczoru. - Nowa dziewczyna pana Wrony?
- Nie jesteśmy razem, dlaczego każdy tak sądzi? - wyrzuciłam z siebie nurtujące mnie pytanie, a ona spojrzała nieco zmrużonymi oczyma.
- A kojarzysz, żeby kiedykolwiek mówił przy tobie o jakiejś kobiecie?
- Nie, ale to przecież o niczym nie świadczy!
- Jak tam uważasz. - uniosła dłonie ze śmiechem.
Pokręciłam lekko głową i wstałam z kanapy, udając się do kuchni. To jedyne miejsce w tym wielkim domu, w którym nie było nikogo.
Usiadłam na blacie jednej z szafek z naczyniami, po czym wsłuchiwałam się w przygłuszoną muzykę. Nie do końca lubiłam muzykę klubową, ale repertuar był do przeżycia. Nagle muzyka zmieniła się na stare utwory. Spojrzałam na swoje stopy i pozwoliłam butom spaść na ziemię.
Od kiedy przyszliśmy tutaj, pierwszy raz mogłam pobyć w samotności Towarzystwo było cudowne, poznałam wielu wspaniałych ludzi, ale po pięciu godzinach potrzebowałam chwili ciszy.
Zdążyłam odetchnąć głęboko kilka razy, gdy drzwi otworzyły się i po chwili stał obok mnie Wrona.
- Szukałem cię. - powiedział cicho, opierając się o sąsiednią szafkę i patrząc w podłogę.
- Dlaczego?
- Długo cię nie widziałem, martwiłem się. - spojrzał na mnie. - Za głośno tam jest, prawda?
- Zdecydowanie. - potwierdziłam.
- Na zewnątrz powinno być trochę spokojniej, chcesz wyjść?
Przytaknęłam, po czym udaliśmy się po kurtki i na dwór. Spacerowaliśmy, póki nie dotarliśmy do odśnieżonej ławki na końcu podwórka.
- Wiesz, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo tęsknię za tym miastem. - wyznał po chwili milczenia.
- Nic dziwnego, spędziłeś tu dużo czasu. Mnie także zrobiło się nieco smutno gdy byliśmy na hali i w twoim mieszkaniu.
- W mieszkaniu, dlaczego? - zdziwił się, a ja nie myślałam już o tym co mówię.
- Zdawało mi się, że już kiedy... tam byłam, nie wiem dlaczego. Zabolało mnie w klatce, jakbym przypominała sobie coś, ale sama nie wiem co.
- Naprawdę? - na jego twarz wstąpił uśmiech. - To... To dziwne, prawda?
- Bardzo! - powiedziałam, a on spojrzał mi głęboko w oczy.
- Zaraz północ, koniec tego roku...
- Coś się kończy i coś zaczyna. - wzruszyłam ramionami. - Następny rok na pewnie będzie inny niż ten, czuję to.
- Chodź. - podał mi dłoń, pomógł wstać i skierowaliśmy się w stronę domu, gdzie zaczęli gromadzić się ludzie.
- Dobrze, że jesteście. - powiedział Kipek, podając nam po lampce szampana.
-10...9...8... - krzyczało kilka osób, a ja spoglądałam na pojedyncze wybuchy fajerwerków. - 7...6...5...4... - poczułam dziwne uniesienie w klatce piersiowej, które nasiliło się gdy palce Andrzeja splotły się z moimi. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on patrzył tylko na niebo. - 3...2...1... - zapanował ogromny hałas, po którym wszyscy zaczęli innym winszować. Życzyłam szczęścia ludziom, których ledwo poznałam, krążąc po całym tarasie.
Na koniec zauważyłam Andrzeja, który stał niedaleko wyjścia do domu; on także na mnie spojrzał więc zbliżyłam się.
- Życzę ci szczęścia, cierpliwości, wielu wygranych...
- Ja tobie także. - przerwał mi, ale ja kontynuowałam.
- Miłości, takiej na całe życie i... - spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym odsłonił moją twarz z błądzących kosmyków i pocałował. Musiały minąć dwie sekundy nim zrozumiałam co się tak naprawdę dzieje.
Dlaczego zatem nie protestowałam? Ciężko powiedzieć, chyba nie chciałam przerwać najlepiej chwili tego sylwestra, ba, tego roku...
----------------------------------------------------------------
Wracam po ponad tygodniowej przerwie, spowodowanej brakiem komputera.
Nie wierzę, że napisałam takie badziewie, naprawdę! Planowałam podróż do Bydzi już dawno, ale nie tak to miało wyglądać :(
W razie pytań, zapraszam *ask, który umarł*
rołzi ♥
- To całkiem dobrze, widocznie dajesz sobie świetnie radę. - uśmiechnął się. - Jak nazywa się ta restauracja?
- "Ambrozja"
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak, znasz ten lokal?
- Mieliśmy tam bankiet przed rozpoczęciem sezonu.
- I jak? Podobało ci się? - patrzyłam na niego z zainteresowaniem.
- Tak, na pewno restauracja wyższej klasy niż pizzeria, w której pracujesz. - zaśmiał się. - Na pewno nie byłabyś zawiedziona, a przy tym dobrze zarobiła.
- Mam jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. - spojrzałam na jego zaróżowione od mrozu policzki.- Idziemy po koszulę dopiero dziś, bo wcześniej nie mogłeś znaleźć czasu, tak?
- Mhm. - mruknął z zadowoleniem - Swoją drogą, ty także mogłabyś kupić coś na tę okazję.
- Och, bez przesady ubiorę... - zaczęłam, ale zdałam sobie sprawę, że nie mam w szafie nic stosownego. Dlaczego nie myślałam o tym wcześniej?! - No dobra, idziemy po koszulę i sukienkę.
Roześmiał się w głos; po 15 minutach marszu dotarliśmy do centrum handlowego, a tam weszliśmy do jednego ze sklepów o konkretnie wyznaczonych ubraniach.
- Na początek znajdziemy coś dla ciebie. - zadecydowałam, a on na to przystał.
Wybieranie zajęło mu niewiele czasu; biała klasyczna koszula dobrze prezentowała się z lśniącą czarną muchą.
- Może być. - skomentowałam.
- Okej, nie przedłużajmy już i szukaj ten spódnicy.
Z uśmiechem postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu i zaczęłam poszukiwania. Nie spodziewałam się, że będzie to tak nużące; po paru przymiarkach miałam ochotę wyjść ze sklepu i nigdzie nie wyjeżdżać. Mężczyzna, z braku innego zajęcia, przyłączył się do mnie.
- Nastka, a może ta? - wyciągnął ku mnie kreację w kolorze chabrów. - Przymierz ją.
- No okej. - z niepewnością wzięłam ją i poszłam do przymierzalni.
Pasowała idealnie. Odkrywała całkowicie ramiona, miałam zdobiony pas w talii i opuszczona lekkimi falami materiały sięgała do połowy uda. Obejrzałam się z każdej strony, po czym przebrałam w normalne ubrania i wyszłam do Andrzeja.
- A chciałem wyrazić swoje zdanie. - zrobił smutną minę, a ja zmierzwiłam mu włosy.
- Wyrazisz je kiedy już pójdziemy do Marcina. - powiedziałam podchodząc do kasy.
Gdy zapłaciłam, wróciliśmy do domu i spakowaliśmy torby z ubraniami. Nie czekając dłużej, włożyliśmy je do auta i ruszyliśmy w drogę.
Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w małej restauracji. Kelnerka (jak przekonałam się podczas podawania dań) uśmiechała się do Andrzeja, rozpoznając w nim znaną osobistość. Starałam się ignorować jej spojrzenia, choć on sam nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
- Najpierw pojedziemy do Kipka. - powiedział i ugryzł frytkę. - Potem... Może na Łuczniczkę?
- Pewnie, dlaczego nie. - odpowiedziałam. - Wiesz może co się stało... Z mieszkaniem Dawida?
- Sprzedał je tuż przed wyjazdem do Rzeszowa.
- Rozumiem. - mruknęłam i wzięłam łyk soku pomidorowego. Miałam cichą nadzieję, że będę mogła jeszcze chociaż na chwilę postawić tam swoje stopy.
- Jeśli chodzi o nocleg, moje mieszkanie jest dość przytulne. - powiedział. - Na dodatek dosyć niedaleko od domu Walińskiego, więc...
- Jasne, rozumiem. - pokiwałam głową. Zjedliśmy do końca i pojechaliśmy dalej.
Puściłam głośno składankę piosenek i przez resztę drogi wczuwałam się w każdą piosenkę.
Czułam, że ta wizyta będzie czymś wyjątkowym...
Kiedy tylko przejechaliśmy obok znaku "Bydgoszcz", jej wzrok zaczął chłonąć znajome budynki niczym dziecko w wesołym miasteczku.
- Andrzej, patrz, to moja uczelnia! - wskazała na kolejny z nich. Przynajmniej tego nie zapomniała... - A tam chodziłam z Dawidem na obiady!
Ze mną także tam bywałaś...
Dojechaliśmy do domu Marcina i zapukaliśmy do drzwi. Otworzył je sam gospodarz.
- To Wy! - ucieszył się. - Cześć, Arielko!
- Marcin, tak? - przytuliła go, a zwrócona w moją stronę twarz domagała się wytłumaczeń. Cicho obiecałem mu to później (choć Igor na pewno szybciej zrozumiał całą sytuację w trakcie rozmowy przez telefon, dla Walińskiego będzie to trudniejsze).
- T-tak - odpowiedział, po czym przywitał się też ze mną. - Wypijecie coś?
- Nie, chcemy jeszcze odwiedzić Łuczniczkę. - odpowiedziała rozglądając się po przedpokoju.- Widzimy się w końcu za 3 godziny, prawda?
- Racja, ale dawno was nie widziałem...
- Przyjdziemy na kawę jutro po południu, teraz jedynie się meldujemy.
- W porządku. - uśmiechnął się, a po chwili wyszliśmy.
Droga na obiekt sportowy zajęła nam około kwadrans. Kiedy weszliśmy do środka, powróciły do mnie wspomnienia z poprzedniego sezonu.
Mecze półfinałowe, o historyczne trzecie miejsce, pożegnanie z kibicami... Spotkania w czasie Ligi Światowej... Poczułem jakbym powrócił do mojego drugiego domu. Przeszedłem się wzdłuż trybun; dobrze pamiętałem jak po każdym meczy dziękowaliśmy kibicom.
Istniała tutaj atmosfera, którą czułem nawet gdy hala była pusta.
Zorientowałem się, że słyszę tylko moje kroki; odwróciłam się i zobaczyłem uśmiech na jej oddalonej twarzy.
- Coś... Się stało?
- Jesteś tutaj taki szczęśliwy. - powiedziała i poszedł bliżej.
- Racja, czuję się tutaj bardzo dobrze. - wzruszyłem ramionami. - Pamiętasz kiedy ostatni raz tu byłaś?
- Pracowałam z dziećmi, a ty wskazałeś mi drogę do toalet. - zachichotała. - To było dawno temu.
Pamiętałem ten dzień; była brudna od niebieskiej farby i zrezygnowana po próbie znalezienia wspólnego języka z dzieciakami. Wtedy byłem już przekonany, że zależy mi na niej jak na nikim innym na tym świecie.
- Andrzej? - usłyszałem znajomy męski głos. Z drugiego końca hali zbliżał się Wojtek Jurkiewicz, a za nim dreptała mała dziewczynka. - Miło cię... Was widzieć!
- Ciebie także. - poklepałem go po plecach.
- Cześć, Wojtek. - przywitała się z nim, po czym kucnęła przy dziecku. - Jak ta kruszyna ma na imię?
- Zosia, urodziła się po pierwszym wygranym meczu w zeszłym sezonie. - zaśmiał się, a ona podała małej dłoń, którą chwyciła. - No proszę, kto by się spodziewał...
- Czego? - zdziwiła się.
- Wiesz... Jak na dziecko jest dosyć nieufna. Wiecie co, może napijemy się kawy w bufecie? O tej godzinie powinno tam nikogo nie być...
- Właściwie, mamy jeszcze chwilę, więc dlaczego nie. - patrząc jak bawi się z dzieckiem i nie mogłem odpowiedzieć inaczej.
Pijąc napój pełen kofeiny rozmawialiśmy o sezonie, kilku transferach, plusach i minusach posiadania dziecka oraz powspominaliśmy wcześniejsze lata.
Po godzinie pożegnaliśmy się z nim i pojechaliśmy pod moje mieszkanie. Odszukałem klucze i wniosłem bagaże na drugie piętro.
Kwatera nie zmieniła się niczym od czasu gdy je zostawiłem. Kubek po kawie znajdował się w zlewie, dekoder na programie historycznym, a jej zdjęcie w salonie koło telewizora. Gdy tylko je zauważyłem, spuściłem szkło w dół.
- Przytulnie. - powiedziała wychodząc z sypialni, która na te kilka dni była przeznaczona dla niej. - Gdzieś już widziałam podobny wystrój...
Zgadnij gdzie...
- Herbatę? - wstawiłem wodę w elektrycznym czajniku.
- Tak, poproszę. - rozglądała się po kuchni. Włożyłem do kubka truskawkową saszetkę i zalałam ją wrzątkiem.
- Bydgoszcz wciąż jest tak samo piękna. - powiedziała siadając na kanapie.
- Musisz zobaczyć jeszcze wiele miejsc.
- Mam na to kilka dni, ale dziś już nie zdążę. - upiła łyka. - Powinniśmy zaczęć się szykować.
Wstała i zaczęła to, o czym mówiła, więc nie chciałem pozostać gorszy.
Wziąłem szybki prysznic, włożyłam jeansy, koszulę i muchę. Ułożyłem sterczące w każdą stronę włosy i dopiłem ciepły napój. Wtedy weszła Ona.
Ubrana w nową sukienkę, buty na lekkim obcasie i srebrny naszyjnik wyglądała naprawdę cudownie. Część włosów upięła z tyłu, przez uwidoczniła swoją lekko przyozdobioną makijażem twarz.
- Wyglądasz... pięknie. - powiedziałem pierwsze słowa, które wpadły mi do głowy.
- Dzięki, ty też całkiem dobrze. - zaśmiała się. - Może lepiej już chodźmy, nieładnie się spóźniać.
Przytaknąłem, po czym pomogłem jej ubrać płaszcz i wyszliśmy z mieszkania.
Miałem niemały problem ze skupieniem się na drodze...
- Może jeszcze odrobinę? - zapytała kobieta siedząca obok mnie.
- Prosiłabym... - wychyliłam ku niej kieliszek, do którego połowy wlała wina. Wyjątkowo mocno mi zasmakowało.
- Anastazjo, ty mieszkasz w Bełchatowie, prawda? - zapytała Izabela, dziewczyna Łukasza Wiese.
- Tak, od września zamieszkałam z Andrzejem...
- Z Andrzejem? - zachichotała; zdecydowanie wypiła za dużo wina tego wieczoru. - Nowa dziewczyna pana Wrony?
- Nie jesteśmy razem, dlaczego każdy tak sądzi? - wyrzuciłam z siebie nurtujące mnie pytanie, a ona spojrzała nieco zmrużonymi oczyma.
- A kojarzysz, żeby kiedykolwiek mówił przy tobie o jakiejś kobiecie?
- Nie, ale to przecież o niczym nie świadczy!
- Jak tam uważasz. - uniosła dłonie ze śmiechem.
Pokręciłam lekko głową i wstałam z kanapy, udając się do kuchni. To jedyne miejsce w tym wielkim domu, w którym nie było nikogo.
Usiadłam na blacie jednej z szafek z naczyniami, po czym wsłuchiwałam się w przygłuszoną muzykę. Nie do końca lubiłam muzykę klubową, ale repertuar był do przeżycia. Nagle muzyka zmieniła się na stare utwory. Spojrzałam na swoje stopy i pozwoliłam butom spaść na ziemię.
Od kiedy przyszliśmy tutaj, pierwszy raz mogłam pobyć w samotności Towarzystwo było cudowne, poznałam wielu wspaniałych ludzi, ale po pięciu godzinach potrzebowałam chwili ciszy.
Zdążyłam odetchnąć głęboko kilka razy, gdy drzwi otworzyły się i po chwili stał obok mnie Wrona.
- Szukałem cię. - powiedział cicho, opierając się o sąsiednią szafkę i patrząc w podłogę.
- Dlaczego?
- Długo cię nie widziałem, martwiłem się. - spojrzał na mnie. - Za głośno tam jest, prawda?
- Zdecydowanie. - potwierdziłam.
- Na zewnątrz powinno być trochę spokojniej, chcesz wyjść?
Przytaknęłam, po czym udaliśmy się po kurtki i na dwór. Spacerowaliśmy, póki nie dotarliśmy do odśnieżonej ławki na końcu podwórka.
- Wiesz, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo tęsknię za tym miastem. - wyznał po chwili milczenia.
- Nic dziwnego, spędziłeś tu dużo czasu. Mnie także zrobiło się nieco smutno gdy byliśmy na hali i w twoim mieszkaniu.
- W mieszkaniu, dlaczego? - zdziwił się, a ja nie myślałam już o tym co mówię.
- Zdawało mi się, że już kiedy... tam byłam, nie wiem dlaczego. Zabolało mnie w klatce, jakbym przypominała sobie coś, ale sama nie wiem co.
- Naprawdę? - na jego twarz wstąpił uśmiech. - To... To dziwne, prawda?
- Bardzo! - powiedziałam, a on spojrzał mi głęboko w oczy.
- Zaraz północ, koniec tego roku...
- Coś się kończy i coś zaczyna. - wzruszyłam ramionami. - Następny rok na pewnie będzie inny niż ten, czuję to.
- Chodź. - podał mi dłoń, pomógł wstać i skierowaliśmy się w stronę domu, gdzie zaczęli gromadzić się ludzie.
- Dobrze, że jesteście. - powiedział Kipek, podając nam po lampce szampana.
-10...9...8... - krzyczało kilka osób, a ja spoglądałam na pojedyncze wybuchy fajerwerków. - 7...6...5...4... - poczułam dziwne uniesienie w klatce piersiowej, które nasiliło się gdy palce Andrzeja splotły się z moimi. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on patrzył tylko na niebo. - 3...2...1... - zapanował ogromny hałas, po którym wszyscy zaczęli innym winszować. Życzyłam szczęścia ludziom, których ledwo poznałam, krążąc po całym tarasie.
Na koniec zauważyłam Andrzeja, który stał niedaleko wyjścia do domu; on także na mnie spojrzał więc zbliżyłam się.
- Życzę ci szczęścia, cierpliwości, wielu wygranych...
- Ja tobie także. - przerwał mi, ale ja kontynuowałam.
- Miłości, takiej na całe życie i... - spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym odsłonił moją twarz z błądzących kosmyków i pocałował. Musiały minąć dwie sekundy nim zrozumiałam co się tak naprawdę dzieje.
Dlaczego zatem nie protestowałam? Ciężko powiedzieć, chyba nie chciałam przerwać najlepiej chwili tego sylwestra, ba, tego roku...
----------------------------------------------------------------
Wracam po ponad tygodniowej przerwie, spowodowanej brakiem komputera.
Nie wierzę, że napisałam takie badziewie, naprawdę! Planowałam podróż do Bydzi już dawno, ale nie tak to miało wyglądać :(
W razie pytań, zapraszam *ask, który umarł*
rołzi ♥